Jeśli mocno zaangażowany społecznie, słynący z sympatii lewicowych autor pamiętnego „Kesa” i nagrodzonego Złotą Palmą w Cannes „Wiatru buszującego w jęczmieniu” bierze się za temat piłki nożnej, trudno nie spodziewać się czegoś zaskakującego. „Szukając Erica” rzeczywiście nie wydaje się podobne do niczego, co reżyser nakręcił wcześniej. Film o pokonywaniu kompleksów, pozbywaniu się traum i braniu losu w swoje ręce, dzięki świeżo odzyskanemu zaufaniu i wierze w ludzi jest najbardziej pogodnym, pozytywnie naładowanym w jego karierze.
Futbol pełni tu rolę nie tyle sportowej atrakcji, co gabinetu psychoterapeutycznego, w którym sfrustrowany, zalękniony, stale popełniający życiowe błędy listonosz (Steve Evets) odnajduje wiernych przyjaciół, rodzinne wsparcie, poczucie grupowej solidarności. Co najważniejsze, otrzymuje też dar w postaci duchowej pomocy od swego piłkarskiego idola: legendarnego napastnika Manchesteru United, mistrza nieugiętego charakteru i dryblingu, Erica Cantony. To on uświadamia mu, że porażki dojrzałego człowieka niewiele się różnią od braku skuteczności na boisku i że jest sposób, aby temu zaradzić. Trzeba wziąć się w garść. I trenować. Oczywiście nie strzały na bramkę, tylko siłę woli z błogosławieństwem kumpli, czyli stojących za nim murem kibiców Czerwonych Diabłów.
Kenowi Loachowi udała się ta szarża. Nakręcił kapitalną, podnoszącą na duchu komedię rodzinną, w której wszystko jest na swoim miejscu. Świetnie uchwycił szczegóły wyboistej drogi prowadzącej do psychicznego odrodzenia. Ciekawie, ostro zarysował konflikt pokoleń. Umiał pokazać dramat bezradnych, zrozpaczonych rodziców tracących wpływ na wychowanie swoich dzieci. I wzorowe akcje ratowania z opresji przez futbolowych fanów. A że to wszystko bajka? Jakże za to wzruszająca.
Szukając Erica, reż. Ken Loach, prod. Anglia, 116 min