Obraz J.J. Abramsa („Mission: Impossible III”, „Lost: Zagubieni”) sprawi frajdę miłośnikom klasycznego kina familijnego z elementami science fiction, rozgrywającego się gdzieś na głuchej amerykańskiej prowincji w czasach zimnej wojny. Trudno znaleźć w tym filmie cokolwiek, czego wcześniej nie pamiętałoby się z takich hitów jak „E.T.” czy „Gremliny rozrabiają”. Jest wojsko przeprowadzające dziwne manewry; są obcy; są także zajęci swoimi sprawami dorośli. Niespożytymi pokładami energii i wyobraźnią popisują się tylko nielubiące szkoły nastolatki. W tego typu widowiskach rodzice zawsze są głusi na wrażliwość dzieci, które nierozumiane szukają oparcia w grupie rówieśników.
Mimo licznych powtórzeń i nieustannego wrażenia déjà vu „Super 8” przynosi satysfakcję głównie z powodu ironicznego dystansu towarzyszącego odlotowym przygodom młodych, których ukochanym zajęciem jest kręcenie horroru o zombie. Bliskie spotkania z kosmitami znajdują zabawne odzwierciedlenie w tym, co sami intuicyjnie wymyślili na temat dręczącego ich poczucia wykluczenia. Wizualnie film J.J. Abramsa do złudzenia przypomina nieśmiertelne filmy przygodowe sprzed kilku dekad. Ze starannie naszkicowanym tłem psychologicznym i dyskretnym nawiązaniem do rzeczywistości, która rodzi upiory. Wszystko to oczywiście świadomy zabieg stylizacyjny. Niczego więcej spodziewać się nie należy.
Super 8, reż. J.J. Abrams, prod. USA, 95 min