Ogląda się go z rosnącą ciekawością, nie tylko z powodu niebiańskiego piękna karaibskich pejzaży rezerwatu Banco Chinchorro. Historia o wzajemnym poznawaniu się ojca i kilkuletniego syna ma posmak uniwersalnej przypowieści o wygnaniu z raju, końcu dzieciństwa, spotkaniu dwóch nieprzystających do siebie światów, które łączy miłość, a dzieli kulturowa przepaść. Matką chłopca jest Włoszka, która po paru latach egzotycznego romansu z meksykańskim rybakiem uświadomiła sobie, że wspólne życie na karaibskiej plaży w towarzystwie dzikich krokodyli, ibisów i krabów nie jest tym, czego pragnie. Wraca więc z bajkowej krainy do Rzymu, zostawiając na czas wakacji dziecko pod opieką taty, żeby zdążyli się ze sobą pożegnać. Rozstanie rodziców staje się okazją do narodzin głębokiej, emocjonalnej więzi ojca i syna – „szczęśliwego dzikusa” i Europejczyka – którzy pomimo więzów krwi nie mają szans na bycie razem, bo różni ich w zasadzie wszystko.
Oglądając ten nostalgiczny, dyskretnie zarysowany intymny dramat zapomina się w końcu, że to połączenie fabuły i dokumentu. Nic nie wygląda w nim nienaturalnie, żadna scena nie wydaje się przesadnie sentymentalna, udawana. Jesteśmy z bohaterami tak blisko, jak to tylko możliwe.
Nad morzem, reż. Pedro Gonzalez-Rubio, prod. Meksyk, Francja, 75 min