Bruno (jedna z ostatnich ról Guillaume Depardieu) jest małym złodziejaszkiem z przedmieścia, który chyba nawet nie zdaje sobie sprawy, że czyni zło. Nie kradnie, po prostu bierze. Kiedy włamuje się do domu bogaczy, robi to tak beznamiętnie i spokojnie, jakby wybrał się do najbliższego sklepu kupić bagietkę. Isabelle (Florence Loiret-Caille), pracująca dorywczo nauczycielka niemieckiego, też sprawia wrażenie samotnej i zagubionej. Spotkali się przez przypadek, oboje jednakowo spragnieni uczuć. Ale idylla nie trwa długo. Bruno ucieka przed policją, a Isabelle postanawia mu towarzyszyć. Przynajmniej przez połowę filmu śledzimy wyprawę kochanków ukradzioną łodzią po rzekach i jeziorach, z dala od miast.
Bohaterowie romantyczni uciekający przed złym światem? Nic podobnego. Po prostu korzystają z chwili zawieszenia między czasem przeszłym a tym, który nieuchronnie nastąpi. Kiedy ukryci w schronie budują na parę chwil prowizorkę normalnego ogniska domowego, dziewczyna się rozmarza: „A może byśmy zmienili dowody osobiste i zaczęli prawdziwe życie?”. „A to nie jest prawdziwe życie?” – odpowiada pytaniem Bruno. W zasadzie nie ma najmniejszego powodu, by się przejąć ich losem, a przecież – co jest przede wszystkim zasługą aktorów grających główne role – zaczynamy ich lubić, być po ich stronie.
„Prawdziwa miłość” to całkiem udany debiut czterdziestoletniej Sarah Leonor, która w wywiadach mówi o swych licznych mistrzach (co kinoman bez trudu odkryje), ale i o poszukiwaniach własnego stylu (co się jej w dużej mierze udało). Film przebył imponujący szlak festiwalowy od Europy po Amerykę Południową i wszędzie przyjmowany był życzliwie. U nas zjawia się w nie najlepszej porze letniej kanikuły, ale tym bardziej wyróżnia się na tle miałkiego repertuaru.
Prawdziwa miłość, reż. Sarah Leonor, prod. Francja, 96 min