Jak wskazuje powyższa „metka”, nowa ekranizacja nieśmiertelnych „Trzech muszkieterów” Aleksandra Dumasa to wielka międzynarodowa superprodukcja, przeznaczona do szerokiego rozpowszechniania. Ruszyła machina reklamowa, sylwetki mistrzów szpady można zobaczyć nawet na bramkach w warszawskim metrze. A co oglądamy na ekranie? Muszkieterowie w 3D wprost się troją, i to dosłownie, byśmy nie nudzili się od pierwszej do ostatniej minuty. Co parę chwil mamy więc porządną bijatykę, pościgi i pojedynki, a wszystko tuż przed naszymi oczami: czasem wydaje się, że za chwilę dzielny D’Artagnan niechcący przytnie nam nosa. Dodatkową atrakcją są dwie maszyny latające, prowadzące walkę powietrzną, z mnóstwem efektów pirotechnicznych. Jak by tego jeszcze było mało, w finale zobaczymy popisowy pojedynek na dachu katedry Notre Dame.
Naprawdę imponująca robota filmowa, z jednym tylko, ale dość zasadniczym zastrzeżeniem – wszystko to razem wygląda po prostu idiotycznie, i mniej więcej w połowie filmu zaczynamy tęsknić za starymi ekranizacjami Dumasa sprzed epoki 3D. Jest chyba jednak jakaś skaza w tym nowym wynalazku, która powoduje, że każda opowiadana historia wydaje się zinfantylizowana i spłaszczona, nie mówiąc już o pułapce na aktorów zredukowanych do roli marionetek. (W nowych „Muszkieterach” broni się jedynie Christoph Waltz jako kardynał Richelieu). A tymczasem już słychać o kolejnych trójwymiarowych wersjach literackiej klasyki. Nieżyjący autorzy pewnie przewracają się w grobach.
Trzej muszkieterowie 3D, reż. Paul W.S. Anderson, prod. Francja, Niemcy, USA, Wielka Brytania, 102 min