Jak na wojowników kina akcji: niezłomnych, atrakcyjnych siłaczy walczących z ludożercami, chimerami i cyklopami, zamiast stereotypowo i niemodnie – niczym na ofiary tragicznego losu i okrucieństwa życia. W „Starciu Tytanów”, efektownej, lecz kiczowatej wersji przygód greckiego półboga, Perseusz walczył przeciwko gigantycznym, jadowitym skorpionom, krakenom, a przy okazji dobierał się do skóry swojemu wyrodnemu ojcu Zeusowi. W podrasowanym technologicznie trójwymiarowym sequelu „Gniew Tytanów” role się odwracają. Pokonawszy ziejące ogniem potwory Perseusz (Sam Worthington) rusza na skrzydlatym Pegazie na pomoc Zeusowi (Liam Neeson), który jest więziony przez swego demonicznego ojca Chronosa. Przyczyny rodzinnych porachunków pozostają te same. Winni są ludzie nieustannie buntujący się przeciwko tyranii i kaprysom bogów. Kłótliwe, zazdrosne, podstępne bóstwa nie są nikomu potrzebne, ludzie nie chcą się do nich modlić. A bez składania hołdów Olimpijczycy tracą całą swoją moc, stają się śmiertelnikami. Wszystkim grozi więc chaos zwiastowany przez groźne zjawy z Tartaru dowodzone przez potężnego Chronosa.
W bajkowym, pełnym rozmachu kinie akcji aż się roi od pojedynków na miecze, harpuny i świecące włócznie. Mroczne podziemia Tartaru są jeszcze straszniejsze niż ruchome labirynty w „Mumii”. Ujęcia kamery są niemal tak finezyjne jak we „Władcy Pierścieni”. Zabrakło tylko wizualnej odwagi.
Gniew Tytanów, reż. Jonathan Liebesman, prod. USA, 99 min