Można by ulec złudnemu poczuciu, że „Więzy krwi” to film wydobyty z przeszłości, po latach odnaleziony – gdyby nie James Caan, starszy o 40 lat niż w „Ojcu Chrzestnym”, pojawiający się tu w roli ojca dwójki głównych bohaterów, braci Chrisa i Franka (Clive Owen i Billy Crudup). Wszystko inne – wizualnie wysmakowany Nowy Jork, jak w 1974 r., scenografia, charakteryzacja postaci i fenomenalna muzyka – nieomylnie przenoszą widza w historyczną czasoprzestrzeń.
Kiedy Chris wychodzi z więzienia po 12-letniej odsiadce, Frank, z zawodu policyjny detektyw, nie jest zachwycony, ale znajduje bratu pracę i zapewnia mieszkanie. Sytuacja komplikuje się, gdy chcący się ustatkować Chris spotyka dawnych kolegów i znów wkracza w przestępczy półświatek. Frank musi wybrać pomiędzy lojalnością wobec brata a zgodą z własnym sumieniem. Motyw braci stojących po przeciwnych stronach barykady jest niemiłosiernie ograny, lecz w tym wypadku się sprawdza. „Więzy krwi” to świetnie zrealizowany, dynamiczny thriller sensacyjny. Aktorzy natomiast, w przeciwieństwie do przegadanego „American Hustle”, nie wykonują każdego gestu z myślą o czekającej ich za kilka miesięcy Oscarowej gali. Szczególnie Mark Mahoney, obdarzony aparycją i ekspresją eksponatu z wystawy „Bodies Revealed”, perfekcyjnie sprawdził się w roli mafijnego bossa, sterującego akcjami z zatęchłego biura.
Więzy krwi, reż. Guillaume Canet, prod. Francja/USA, 127 min