Czy można jednocześnie przebywać w dwóch różnych miejscach? To podchwytliwe pytanie uporczywie zadawane w „Warsaw by Night” kolejnym pasażerom przez ciekawskiego taksówkarza, który nigdy nie słyszał o teorii bilokacji, stanowi czytelną metaforę sytuacji emocjonalnej bohaterek. W różnym wieku, zaangażowane w mniej lub bardziej udane związki, żyją raczej marzeniami niż tym, co podsuwa im życie. Natalia Koryncka-Gruz („Amok”) nakręciła smutną komedię romantyczną z ambicjami sięgającymi Kieślowskiego. Problem w tym, że autorka porusza się raczej w kręgu komercji niż artystycznych wyzwań, co prowadzi do przykrych nieporozumień. O ile emocje w jej filmie są w miarę autentyczne (znakomita nowela ze Stanisławą Celińską i Marianem Dziędzielem), o tyle cała reszta odstrasza widzów szukających odskoczni od serialowej poprawności. Te luksusowo urządzone lofty, w których beztrosko popijają wino zadłużeni frankowicze; ta bajecznie kolorowa scenografia promowana w magazynach dla pań (Warsaw by Night); te niepotrzebne, grubo ciosane nawiązania do „Życia Adeli” (ufarbowane na niebiesko włosy Marty Mazurek). To wszystko niweczy godne podziwu intencje reżyserki, popełniającej podobny błąd, co jej bohaterki. Na pytanie, czy można zrobić ambitny melodramat i jednocześnie zadowolić walentynkowe gusta, odpowiedź nie jest aż tak trudna.
Warsaw by Night, reż. Natalia Koryncka-Gruz, prod. Polska, 95 min