Sean Penn wielkim aktorem jest. Szorstki, przystojny, romantycznie usposobiony, załatwia na ekranie sprawy po męsku. Grając skrzywdzonych nadwrażliwców, umiejętnie dozuje skumulowaną w tych postaciach agresję, której wybuch stanowi zawsze swego rodzaju niespodziankę. Chyba że ryzykuje tak ekstrawaganckie występy jak we „Wszystkich odlotach Cheyenne’a” Paolo Sorrentino, gdzie uszminkowany z tapirem na głowie wydaje się kompletnie wycofany i niezdolny do działania. Penn, jak wiadomo, jest też aktywistą. Słynie z radykalnie lewicowych poglądów, przyjaźnił się z Hugo Chávezem oraz wściekle atakował prezydenturę Bushów. I tym właśnie lewicowym zaangażowaniem można rozgrzeszyć jego udział w wątpliwej jakości artystycznej przedsięwzięciu pod słusznym tytułem „Gunman: Odkupienie”. Gra w nim nawróconego kilera, który pod przykrywką NGO dokonywał skrytobójczych mordów w krajach Trzeciego Świata, aby siać tam ferment umożliwiający globalnym koncernom prowadzenie brudnych interesów.
Gunman: Odkupienie, reż. Pierre Morel, prod. Hiszpania, Wielka Brytania, 115 min