Jak żyje młode pokolenie Węgrów, które podobnie jak nasi kukizowcy czuje się upokorzone, zepchnięte na margines, pozbawione perspektyw? W ciekawym, bardzo udanym debiucie „Sens życia oraz jego brak” Gábor Reisz z pasją przekonuje, że dwa dyplomy, praca w międzynarodowej korporacji i imprezowanie niekoniecznie prowadzą do upragnionego szczęścia. Wbrew pozorom nie jest to portret zbiorowy, tylko intymny obraz niemocy 29-letniego absolwenta historii filmu, programowo migającego się przed robieniem kariery. Ma przysłowiowe dwie lewe ręce, nie potrafi napisać porządnego CV. Woli roznosić ulotki i zmywać brudne naczynia w restauracji, byle nie dać się zaprząc w etatowy kierat. W istocie chodzi mu o miłość, którą jego lepiej przystosowani rówieśnicy mylą z przygodnym seksem. Drążąc zaś głębiej – o tytułowy sens, czyli jego brak. Jako nieuleczalny romantyk porzucony przez dziewczynę ma najgorzej.
W tej tragikomedii o ulotności złudzeń, strachu przed zramoleniem i dorosłością zaskakuje nieokiełznany, chwilami surrealistyczny styl, podszyty niebanalnym humorem. Frustrację głównego bohatera, rozpaczliwie tęskniącego za emocjonalnym spełnieniem, wyrażają dowcipne, poetyckie wizje, które pokoleniu ojców niezawodnie będą się kojarzyły z klasycznym „Billym kłamcą” Johna Schlesingera.
Sens życia oraz jego brak, reż. Gábor Reisz, prod. Węgry, 93 min