O czym mogą marzyć młodzi ludzie w Lipsku na początku lat 90. minionego wieku, niedługo po obaleniu berlińskiego muru? Najprościej mówiąc, o tym, by ich szare dotychczas życie nabrało barw. Nagle mogą buntować się przeciw całemu światu, chociaż jeszcze dokładnie nie wiedzą, jak to robić. Wygląda to tak, jakby naśladowali wzory zachowań podpatrzone w zachodnich filmach o młodych anarchistach. Włóczą się po mieście, kradną samochody, by zabawić się w pościg z policjantami. Próbują narkotyków, zaglądają do klubów, wreszcie postanawiają otworzyć własną dyskotekę grającą muzykę techno. Stają się najmłodszymi właścicielami klubu muzycznego w Lipsku. Nazwą dyskotekę Eastside – nie bez powodu, mają bowiem świadomość, że wciąż są chłopcami ze Wschodu, z gorszej strony świata. (Pomijając, że widz lubiący analogie dostrzeże pewne podobieństwa do schematu fabularnego głośnego przed laty musicalu „West Side Story”). W filmie co pewien czas pojawiają się retrospekcje z czasów NRD, oglądamy przyjaciół w czasach szkolnych, kiedy w pionierskich chustach uczestniczyli w propagandowo-militarnych zajęciach oraz zmuszani byli do składania donosów. Niektórzy przenieśli te traumy w nowe czasy.
Teraz marzenia też nie zawsze się spełniają. Chłopcy z przedmieść Lipska łudzili się, że świat należy do nich, że wyfruną ze swych ciasnych mieszkań w blokach, a tu zostają sprowadzeni na ziemię. Z podarowanej wolności pragną korzystać nie tylko miłośnicy techno, lecz także wyznawcy neonazistowskiej ideologii. Przyjacielskie więzy zaczną się rwać, wspomnienia wspólnie przeżytych chwil już nie wystarczają. Może to nie są wielkie odkrycia, w końcu mieliśmy własne filmy i książki na podobny temat, ale zawsze warto zobaczyć, jak to samo przeżywali inni. „W rytmie marzeń” to propozycja dla widzów unikających typowo letniego repertuaru.
W rytmie marzeń, reż. Andreas Dresen, prod. Niemcy, 117 min