„Legenda” (jednak spolszczę lansowany oryginalny tytuł „Legend”) to epicka opowieść o braciach Kray, „pionierach” zorganizowanej przestępczości, którzy w latach 60. opanowali najpierw rodzinny East End, a następnie kolejne dzielnice Londynu. Zastraszanie, szantaż, a kiedy trzeba, zabójstwo – oto nieskomplikowany arsenał stosowanych przez nich bandyckich środków. Na rosnących w siłę władców przestępczego podziemia zwrócą uwagę konkurenci, nawet po drugiej stronie Atlantyku, z czym jednak sobie poradzą. Bracia przeszli do legendy, ponieważ sterroryzowali Londyn, miasto – w tamtych latach – bezbronne i niewinne. Działania policji wzbudzają śmiech. Zdjęcia i muzyka to niewątpliwe walory filmu, minusem zaś jest metraż, całą historię dałoby się opowiedzieć szybciej. Pomysł, by narratorką została ukochana jednego z braci, też nie do końca się sprawdził. W ogóle wątek sentymentalny wypada najsłabiej.
Trzeba jednak film koniecznie zobaczyć z powodu Toma Hardy’ego, który gra obu braci. Bardzo od siebie różnych pod względem urody i charakteru. Niewykluczone, że część widzów nie zauważy, iż to ten sam odtwórca. Hardy, którego zapamiętaliśmy z monodramu filmowego „Locke”, z każdą nową rolą przekonuje, że jest już coraz bliżej światowej czołówki. Będzie się liczył w stawce aktorów nominowanych do przyszłorocznych Oscarów.
Legend, reż. Brian Helgeland, prod. Francja/Wielka Brytania, 131 min