Dla Marion Cotillard rola Édith Piaf, słynnej francuskiej piosenkarki obdarzonej chropowatym i stosunkowo niskim głosem, okazała się przełomowa. Dla włoskiej modelki Svevy Alviti, niemającej jak dotąd szczęścia w branży filmowej, propozycja zagrania Dalidy – młodszej od Piaf o 18 lat legendarnej artystki estradowej śpiewającej w ośmiu językach – to spełnienie marzeń. Raczej bez nadziei na rozkwit kariery w podobnym stylu. Jej rola wiecznie uśmiechniętej, porównywanej do Kleopatry, niebiańsko pięknej, popularnej piosenkarki nie wymagała aż takiego poświęcenia.
Biograficzne widowisko wyreżyserowane przez Lisę Azuelos (córkę aktorki i piosenkarki Marie Laforet) to konwencjonalna produkcja. Z retrospekcjami, powierzchowną psychologią i tekstami przebojów pełniącymi funkcję komentarza życia prywatnego Dalidy. Ponieważ nie było ono usłane różami – najpierw zginął jej ojciec, potem umierali lub popełniali samobójstwa kolejni jej kochankowie – piosenkarka całą swą energię kierowała w przeciwną stronę. Zachłannie, szybko otwierała się na nowe miłości, zakochiwała i odkochiwała, uzależniając od mężczyzn, seksu oraz sławy. Dalida była nieodrodnym dzieckiem epoki kontrkultury, a zarazem, jako kobieta, ofiarą własnych złudzeń. Krytykowana za niezależność, podziwiana za wyrazisty sposób, w jaki śpiewa, rozpędzona niczym kaskaderka, gdy nie potrafiła już znieść widma samotnej starości, połknęła 120 pigułek nasennych i popiła whisky, pozostawiając na nocnym biurku pożegnalną notatkę: „Życie stało się dla mnie nie do zniesienia... Wybaczcie mi”. W filmie tego smutku nie czuć za mocno, co jedni uznają za unik, inni za wartość.
Dalida. Skazana na miłość, reż. Lisa Azuelos, prod. Francja, 127 min