„Mięso” nie traci napięcia, jest z energią zmontowane i pełne bardzo realistycznych efektów specjalnych, na które trudno jednak patrzeć beznamiętnie. Otwarte rany, choćby szarpane ślady po wgryzieniu się zębami w policzek, przyczyniły się zresztą do omdleń, torsji i interwencji pogotowia podczas pokazów na festiwalach filmowych w Toronto i Göteborgu. Tej złej sławy reżyserka i scenarzystka Julia Ducournau nie lubi, bo jej imponujący debiut wpisuje się po prostu w niedawny powrót kina (także „Uciekaj” czy „Obcy: Przymierze”) do podgatunku body horror, specjalizującego się w pokazywaniu, jak przerażające jest przejęcie przez coś obcego kontroli nad naszym ciałem. Justine (Garance Marillier), która jest weganką i nie ma jeszcze doświadczeń seksualnych, zaczyna studia, a otrzęsiny w jej instytucie weterynarii są brutalne. Zostaje m.in. oblana sztuczną krwią i nakłoniona przez rówieśników do połknięcia prawdziwego kawałka wątroby królika. Od tego momentu towarzyszy jej potrzeba jedzenia surowego mięsa, a wreszcie odkrywa, że dopiero ludzkie mięso to jest to. Problem? Rzecz w tym, że Justine nie ma z własnym kanibalizmem problemu, ba, zaczyna przy okazji zauważać też swoje inne potrzeby i żyć na całego.
Mięso (Grave), reż. Julia Ducournau, prod. Francja, Belgia 2016, 99 min