Baranek i lew
Recenzja filmu: „Piękny kraj (God’s Own Country)”, reż. Francis Lee
W scenie, w której kamera zagląda mu stale przez ramię, Gheorghe (Alec Secareanu), rumuński pracownik tymczasowy na angielskiej farmie, zdejmuje skórę z martwego jagnięcia. Nakłada ją na inne małe jagnię, by matka zmarłego zwierzęcia dała mu mleka. Debiutujący tym filmem scenarzysta i reżyser Francis Lee bez sentymentów pokazuje brutalność życia na wsi. Natura w Yorkshire, niedaleko farmy, na której sam się wychował, jest dla niego czymś nieczułym, powodującym zamykanie się w sobie pracujących na tym terenie nielicznych młodych ludzi. Gheorghe dopiero tu przyjechał, więc to osamotnienie obserwuje u swojego pracodawcy Johnny’ego (Josh O’Connor), z którym wkrótce zaczną sypiać. „Piękny kraj” to historia o tym, jak ludzie tworzą dla siebie bariery uniemożliwiające im pokochanie drugiego człowieka – choć tego chcą i nie ma już dla takiego związku przeszkód społecznych. Homofobia, która była ważną częścią osadzonej w latach 60. w górach Wyoming „Tajemnicy Brokeback Mountain”, tu nie istnieje. Johnny nie spotyka się z nietolerancją ze strony sparaliżowanego ojca czy babci (w dobrych rolach drugoplanowych Ian Hart i Gemma Jones). Niemniej relacja głównych bohaterów rozwija się później w „Pięknym kraju” w dość przewidywalny sposób, główną siłą filmu pozostają więc inteligentne kreacje Secareanu i O’Connora.
Piękny kraj (God’s Own Country), reż. Francis Lee, prod. Wielka Brytania 2017, 104 min