Bez rozgrzeszenia
Recenzja filmu: „Śmierć nadejdzie dziś”, reż. Christopher B. Landon
Oto połączenie konceptu komedii „Dzień świstaka” z serią horrorów „Krzyk”, ale bez ciekawych elementów, które oba filmy miały do zaoferowania. Bez poczucia, że jest to nowa zabawa z formą, oraz bez błyskotliwych, zabawnych teorii na temat horrorów.
Tree (Jessica Rothe) wpada w pętlę czasu, budzi się co dzień skacowana w łóżku Cartera (Israel Broussard), kolegi ze studiów, przeżywa nagabywanie tych samych, drażniących ją koleżanek z korporacji studentek, odsłuchuje tych samych wiadomości głosowych od ojca i pod koniec dnia zostaje zaatakowana przez tego samego zamaskowanego mordercę. Umiera, po czym znowu budzi się z kacem w akademiku kolegi. Ten dzień, który jest równocześnie datą jej urodzin, będzie się powtarzał, by doprowadzić do bardziej wyrównanej konfrontacji z tym, kto chce jej śmierci.
Film nie jest jednak specjalnie brutalny, dość szybko jego powtarzalność zaczyna męczyć, a sytuację ratuje swoją rolą tylko Rothe, która ma duże wyczucie komediowe. Ale „Śmierć nadejdzie dziś” jest również produkcją studia Blumhouse, które po sukcesie serii filmów „Noc oczyszczenia” i „Paranormal Activity” zrealizowało film „Uciekaj”, jeden z najlepszych horrorów tego roku. Szkoda, że zupełnie im nie wyszło z kolejnym projektem.
Śmierć nadejdzie dziś, reż. Christopher B. Landon, prod. USA 2017, 96 min