Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Film

Bez treści, bez wizji, bez sensu

Recenzja filmu: „Liga sprawiedliwości”, reż. Zack Snyder

„Liga sprawiedliwości” „Liga sprawiedliwości” mat. pr.
Film leniwy: korzystający ze schematów, niekłopoczący się tworzeniem złożonych postaci, kręcony na zielonym ekranie, efekciarski, a do tego kiepski technicznie, bo momentami efekty specjalne były tak złe, że aż zęby zgrzytały.

„Liga…” tak naprawdę miała dwóch reżyserów, bo oficjalnie podpisany jako współscenarzysta Joss Whedon w pewnym momencie przejął pałeczkę od Zacka Snydera, który musiał odejść z produkcji z powodu tragedii w rodzinie. Ponieważ zaś nie sposób określić, ile w ostatecznym obrazie jest którego z nich, winę dzielić trzeba po równo.

Dla każdego starczy jednak przygan, bo nowa odsłona kinowego uniwersum supebohaterskiego DC Comics to po prostu chaos na ekranie. Zlepek scen – to określenie bardziej pasuje do „Ligi…” niż słowo „film”. Bo kto może wyjaśnić, dlaczego w sekwencji początkowej kamera pokazała najpierw atak rasistów na warzywniak kobiety wyglądającej na muzułmankę, a potem długo skupiała się na żebraku, siedzącym na ulicy, ze słowem „Próbowałem” wypisanym markerem na skrawku kartonu? Co miały przekazać te ujęcia? Jak łączą się z czymkolwiek innym, co w „Lidze…” zobaczymy? Dlaczego Snyder/Whedon tak prostacko w fabule o walce herosów z kosmitą z toporem nawiązali do niepokojów rasowych w Stanach? Na ekranie tych odpowiedzi nie znajdziemy.

„Liga sprawiedliwości”, komiksowo-filmowy bigos

Zresztą w ogóle niewiele na nim dostrzeżemy. W oczy rzuci się co najwyżej, że scenariusz to najbardziej banalny z komiksowych schematów: herosi muszą połączyć siły, bo do Ziemi zbliża się niebezpieczeństwo, początkowo się boczą, rzekome niebezpieczeństwo przybywa i kopie im tyłki, herosi w końcu współpracują, teraz z kolei oni kopią tyłki owemu niebezpieczeństwu i jego armii identycznych, generowanych w komputerze żołnierzyków, we wszystkim natomiast chodzi o pewne tajemnicze artefakty, które trzeba zebrać, żeby ujawniły moc zniszczenia całej planety. Bez żadnej przesady mogę przyznać, że byłem w stanie przewidzieć dosłownie każdy zwrot akcji w tym filmie.

Żaden to jednak wyczyn, bo „Liga…” to taki komiksowo-filmowy bigos, do którego wrzucono ścinki z podawanych nam już dań i podgrzało się na tyle, by całość była zjadliwa i nie powodowała mdłości. Pożądany efekt w zasadzie osiągnięto, bo Snyder/Whedon nakręcili prosty, niekiedy nawet zabawny film rozrywkowy, gdy jednak zastanowić się, co w zasadzie „trawimy”, okaże się, że były to tylko puste kalorie.

Wabikami są tu postaci, czyli chyba jedyne elementy, które Warnerowi i DC wychodzą, głównie dzięki naprawdę udanym castingom. I tak do niezmiennie uroczej i charyzmatycznej Gal Gadot jako Wonder Woman oraz chyba już nieco zmęczonego rolą Batmana Bena Afflecka dołączyli Jason Momoa (Aquaman), Ray Fisher (Cyborg) i Ezra Miller (Flash), przy czym naprawdę pograć mógł tylko ten ostatni, bo jego śmieszkowaty, znerwicowany i fajtłapowaty heros dźwigał na swoich barkach niemalże cały ciężar humoru w filmie.

Film bez przesłania

Cóż jednak po herosach, gdy nie ma się widzom nic do powiedzenia? Już „Człowiek ze stali” i „Batman v Superman” nie były filmami idealnymi, pierwszy jednak chciał spojrzeć na Supermana jak na kosmitę i pokazać reakcję ludzkości na wiedzę, że nie jesteśmy sami w kosmosie, drugi natomiast ciągnęła furia Batmana, czyli człowieka zmęczonego walką, i jego konflikt, nie tylko fizyczny, z nadzieją i światłem reprezentowanymi przez Supermana.

Co mówi nam natomiast „Liga Sprawiedliwości”? Nic, po prostu nic: ot, na Ziemię przyleciał jakoś gościu z komputera, bo zgubił trzy kosmiczne kostki, a że nie jest zbyt miły, bije i morduje, więc herosi muszą za karę zbić jego. Dorzucamy kilka patetycznych ujęć drużyny i dojeżdżanie wątku śmierci Supermana niczym starej kobyły, i otrzymujemy coś, co Snyder/Whedon wypuścili jako film.

Nie jest więc „Liga…” najgorszym obrazem w historii, nawet w tym roku znajdziemy wiele, wiele filmów, które bardziej zasługują na to miano. Więcej nawet, „Liga…” w ogóle nie jest filmem złym. Grzechem tego obrazu jest jednak jego miałkość, lenistwo, bezpłciowość i absolutny brak choćby błysku oryginalnej myśli.

Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi - nowy Pomocnik Historyczny POLITYKI

24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny POLITYKI „Dzieje polskiej wsi”.

(red.)
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną