O smutkach wieku dojrzewania, pierwszych porażkach i romantycznych uniesieniach niespełniających wyobrażeń wielkiej miłości powstaje mnóstwo podobnych do siebie filmów. O większości zapomina się zaraz po wyjściu z kina. Groteskowo-bajkowej „Rusałki” Rosjanki Anny Melikian tak szybko z pamięci wyrzucić się nie da, zresztą nie ma po co, bo to całkiem sympatyczna opowieść utrzymana w duchu przebojowej „Amelii”.
Obdarzona silnym instynktem samoobronnym, a zarazem ogromnie samotna i zakompleksiona dziewczyna o imieniu Alisa (Masza Szalajewa) cierpi z powodu swojej nadwrażliwości oraz upiornego dzieciństwa spędzonego z niezbyt inteligentną matką, niechętnie opiekującą się pogrążoną w demencji babką. Chciałaby zostać artystką, tańczyć w balecie, ostatecznie jednak ląduje w szkolnym chórze, gdzie nikt nie zauważa, że nie ma ochoty śpiewać. Protestując przeciwko obojętności, jaka ją otacza, odmawia odzywania się do kogokolwiek. Po ukończeniu szkoły dla niedorozwiniętych wyjeżdża w poszukiwaniu pracy do Moskwy, gdzie spotyka swojego wymarzonego księcia. Zakochuje się w skaczącym z mostu samobójcy.
Tak zaczyna się melodramat, w którym wcale nie chodzi o ukazanie pokrzepiającej relacji dwojga zawiedzionych życiem desperatów, wręcz przeciwnie. Jest to wesoła opowieść o wiecznym pechu, odrzuceniu, bezowocnych staraniach zdobycia kogoś, kto nie zasługuje na zaufanie, a co dopiero na czyste, bezinteresowne uczucie. Sfilmowana z dystansem, ironią, drwiąca z nowobogackiej mentalności młodych wilczków putinowskiego kapitalizmu. Doceniona zarówno przez fachowców (nagrody w Karlowych Warach, Berlinie, Sundance, Soczi) jak i publiczność (nr 1 w rosyjskim box office).