Trochę się to „Wino truskawkowe” przeleżało na półce, czekając na dystrybutora, ale na szczęście nie sfermentowało. Scenariusz powstał na podstawie „Opowieści galicyjskich” Andrzeja Stasiuka. Główny bohater ma na imię Andrzej, a grający go czeski aktor Jiří Macháček („Samotni”) jest nawet podobny do naszego pisarza. Andrzej, po ciężkich przejściach osobistych, szuka pracy jak najdalej od stolicy. Trafia do położonej gdzieś w rejonach Beskidu Niskiego miejscowości Żłobiska. Wrony lecą jeszcze kawałek dalej w stronę Słowacji, ale zaraz zawracają.
Koniec Polski, ale jednocześnie polski skansen. Taki tu klimat, że nikomu nic się nie chce – usłyszy Andrzej, który zatrudnia się jako zwykły policjant na posterunku. Kiedyś za pegeerów każdy kimś był: traktorzystą czy wulkanizatorem, ale teraz? Ludzie zbędni, ale przecież nie do końca przegrani. Ale czy tu jest gorzej niż gdzie indziej? – filozofują popijając tanie wino. Sytuacja się komplikuje, kiedy miejscowy furman zabija z zazdrości żonę. To nie koniec nieszczęść. Nic dziwnego, że do akcji muszą włączyć się duchy.
Realizm magiczny w popegeerowskiej wiosce – to naprawdę świetny pomysł. Niestety, reżyserowi Dariuszowi Jabłońskiemu trochę zabrakło umiaru, za dużo tu ilustracyjnej ładności, a i magię można by potraktować oszczędniej. Tak czy inaczej, film podobał mi się dziś bardziej niż dwa lata temu, kiedy oglądałem go na festiwalu w Gdyni.