Jan Halbersztat wyrasta na świetnego tłumacza. I to ze sprecyzowanymi zainteresowaniami. Prawa człowieka, totalitaryzm, Daleki Wschód – to tematy, które go najwyraźniej pasjonują. Po arcyciekawej książce Patricka Frencha „Tybet, Tybet”, przełożył równie atrakcyjne dzieło amerykańskiego autora Johna Pomfreta „Lekcje chińskiego”.
Książka nosi znamienny podtytuł „Dzieci rewolucji kulturalnej”. Relacje z tamtych straszliwych lat, które pozostawiły niezatarty ślad w mentalności paru pokoleń Chińczyków (nie wspominając o milionach ofiar) przerażają. Zwłaszcza że opowiadane są najczęściej językiem niby całkowicie beznamiętnym. Mimo że dotyczą spraw osobistych, śmierci osób najbliższych (czasem spowodowanych czy sprowokowanych przez samych opowiadających), którzy walczyli o własne przetrwanie.
Pomfret, dzięki temu, że mieszkał w domu studenckim pośród Chińczyków w warunkach, w których mało który Europejczyk czy Amerykanin byłby w stanie przetrwać, zrozumiał więcej niż inni autorzy piszący o współczesnych Chinach. W ośmiosobowym pokoju o powierzchni kilkunastu metrów kwadratowych nie mogło być mowy o żadnej intymności (współlokatorzy zaglądali mu pod kołdrę, by sprawdzić, czy rzeczywiście biały ma tak dużego członka, jak o tym głoszą opowieści). Ale właśnie dzięki temu mógł też wysłuchać ich najtajniej skrywanych historii. Takich, których nie opowiadali swoim pobratymcom.
Nie jest to łatwa lektura. Czyta się tę książkę z przerwami niezbędnymi dla higieny psychicznej. Ale wraca się do niej, by dotrwać do końca. I choć trochę zrozumieć człowieka z Nankinu. Szanghaju, Pekinu i innych mniejszych miast. Wszystkiego jednak zrozumieć się nie da. Przytoczę więc jeden jedyny cytat, z pozoru nie dramatyczny. A jednak…
„Zimą 2002 roku pojechałem w pobliże granicy między Chinami a Koreą Północną. Zbierałem materiały do tekstu o głodzie, który zabił co najmniej 2 miliony ludzi w 'zakazanym królestwie'. Moi koledzy z roku i ich rówieśnicy zawsze dostrzegali analogię pomiędzy sytuacją Chin sprzed czterdziestu lat, a tym, co obecnie dzieje się w Korei Północnej pod przywództwem Kim Dzong Ila - paranoika i megalomana z fatalną fryzurą. Dzięki misjonarzom pracującym po chińskiej stronie granicy - Amerykanom koreańskiego pochodzenia - udało mi się porozmawiać z grupą niedożywionych, chorych i przerażonych uchodźców z Korei. Nigdy nie zapomnę pewnego rodzeństwa - brata i siostry, których spotkaliśmy tuż po tym, jak udało im się prześliznąć przez zasypaną śniegiem granicę do Chin. Mimo przejmującego zimna ubrani byli w nędzne łachmany. Moi opiekunowie odprowadzili ich do bezpiecznego schronienia, gdzie zostali nakarmieni i mogli się wykąpać. Kiedy wszedłem do pokoju, para spojrzała na mnie i zaczęła się trząść ze strachu.
- Czy przyszedłeś nas zjeść? - zapytała dziewczyna. Nie żartowała.”
To nie jest lektura dla nerwowych.
John Pomfret, Lekcje chińskiego, tłum. Jan Halbersztat, Wydawnictwo Ushuaia.pl, Warszawa 2010, s. 378