Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Książki

Krzyczą owce

Kawiarnia literacka

Uroczystości wawelskie, orszaki, dworaki i kadzidlane dymy zamotały w głowach części rodaków. Oj, zaszumiało im, załopotało monarchią, sojuszem tronu i ołtarza, oj, przydzwoniło Zygmuntem – i z tego wszystkiego pomaszerowali sobie pod hasłem: „Jezus Chrystus królem Polski”.

Demonstranci mimo uszu puszczają słowa Biblii (gdzie zgoła niesympatyczna postać proponowała Jezusowi królestwa tego świata) oraz napomnienia samego Kościoła, który (w osobie kardynała Dziwisza) nałożył ostatnio blokadę na wypowiedzi ideologa ruchu ks. Natanka. Tej decyzji jednak trudno się dziwić: ze strony internetowej promującego intronizację Stowarzyszenia Róża możemy się dowiedzieć nie tylko tego, że templariusze zostali słusznie straceni za czczenie Bafometa i praktykowanie magii seksualnej, ale i tego, że polski episkopat przeżarty jest filosemityzmem i katolewicą. „Lobby (liberalno-żydowskie) zabiega, żeby, jeśli nie każdy, to przynajmniej co drugi biskup miał poglądy judeochrześcijańskie” – pisze ks. Bartnik (zawsze sądziłem, że każdy biskup powinien mieć poglądy judeochrześcijańskie, ale najwyraźniej żyłem w błędzie).

Tak czy owak demonstranci, opierając się filosemickiemu episkopatowi (nieśli, skądinąd interesujący z punktu widzenia zoologii, transparent: „Gdy milczą pasterze, krzyczą owce”), postanowili osadzić na tronie Polski Żyda.

Pomysł sam w sobie nie jest nowy, promował go ongiś bezskutecznie poseł Górski, ale interregnum (cóż z tego, że interrexem wedle naszej konstytucji jest marszałek Sejmu) robi swoje, marsz przeszedł. I można go oczywiście zbyć machnięciem ręki jako groteskowy relikt średniowiecza bez szans na przetrwanie (symbolicznie prowadził z Wawelu na Rakowice, z jednej nekropolii na drugą), za sprawę marginalną (cały ogólnopolski marsz zgromadził raptem pięćset osób), gdyby nie nader ciekawe problemy różnorakiej natury, do których doprowadziłaby taka intronizacja.

Pomijam już przywrócenie monarchii, co wymagałoby dość istotnej zmiany w ustawie zasadniczej; mamy i inne prawa, stare i nowe. Jezus musiałby podpisać pacta conventa i artykuły henrykowskie, a także, jako urodzony przed 1 sierpnia 1972 – oświadczenie lustracyjne.

Są i poważniejsze przeszkody: niestety, ostatnia nasza konstytucja królewska, której rocznicę świętowaliśmy niedawno, nie pozostawia wątpliwości – tron polski dziedziczą Wettynowie. Osiemdziesięcioczteroletni książę Maria Emanuel jest wprawdzie bezpotomny, ale udowodnienie, że jego dziedzicem jest urodzony 2010 lat temu (a zatem 1926 lat przed nim) obywatel prowincji Judea, który w dodatku ma już dwóch ojców – byłoby niełatwe. Oczywiście w sukurs mogłyby przyjść śluby Jana Kazimierza: formalnie królową Polski jest Matka Boska, ale to rodzi kolejne kłopoty.

Jakżeby bowiem miała wyglądać taka dwuwładza? Można sobie wyobrazić model francuski, na wzór Anny Austriaczki i Ludwika XIV – Dziwisz byłby Mazarinem broniącym królowej, ostatecznie zesłanej do Val-de-Grâce (Łagiewniki? Jasna Góra?), ale konflikt tych od intronizacji Jezusa z tymi, którzy nie chcą detronizacji Marii, byłby krwawy jak wojna trzydziestoletnia. Z drugiej strony, z powodu nieśmiertelności Matki proste dziedziczenie nie wchodzi w rachubę; w ogóle nieśmiertelność sporo komplikuje, bo nie wiadomo, czy Jezus ma 2010 czy 33 lata, skoro w tym wieku, wieku Chrystusowym, zmarł na krzyżu; w takim wypadku nie mógłby zostać głową państwa, bo do tego wymagane jest ukończenie 35 lat. Nie wspominam już o obywatelstwie (kandydat na króla Polski jest wszakże obywatelem nieistniejącego już państwa o nazwie cesarstwo rzymskie).

Trudności się piętrzą, ale zwolennicy intronizacji dowodzą, że gdyby Jezusa obwołano królem Polski w międzywojniu, druga wojna światowa by nas nie dotknęła – mielibyśmy zatem wymierne zyski w przyszłości, zabezpieczenie pewniejsze niż tarcza antyrakietowa. Problem z takimi argumentami polega na tym, że nie są sprawdzalne. Ale, ale – możemy sprawdzić, co zafundowała nam inna osoba z tej rodziny jako królowa Polski: upadek czasów saskich, rozbiory, krwawo tłumione powstania, pierwszą wojnę światową, drugą, potem stalinizm. Tego demonstranci chyba nie zauważyli – a szkoda. Wtedy może zaproponowaliby Jezusowi najpierw posadę radnego miasta w, powiedzmy, Ożarowie Mazowieckim, potem burmistrza czegoś większego, posła, ministra i dopiero potem – jeśli nie rozpętałby powstania w Ożarowie, rozbiorów Piotrkowa Trybunalskiego, wojny światowej w Ministerstwie Rolnictwa – zaproponować można by było posadę głowy państwa.

Na tym bowiem polegają demokratyczne procedury, których maszerujący pod anachronicznymi transparentami najwyraźniej nie uznają (choć pozostają one w zgodzie z ewangeliczną zasadą „po owocach ich poznacie”): władzę powierza się tym, którzy sprawdzili się już, piastując niższe stanowiska. A im wyższa pozycja, tym uważniej trzeba się przyglądać osiągnięciom kandydatów – ktoś, kto lekką ręką rozmnażał chleb i ryby, mógłby tak samo drukować puste pieniądze; masowe uzdrawianie i wskrzeszanie z punktu widzenia Ministerstwa Zdrowia byłoby znakomitym rozwiązaniem, ale położyłoby na łopatki i tak ledwo zipiący system emerytalny.

Dlatego zawsze należy się zastanowić nad konkurentami (Wisznu, Zeus, Latający Potwór Spaghetti, czajniczek Roussela albo zwyczajny, powołany w wyborach prezydent) i, być może, porzucić kandydaturę ekscytującą na rzecz pragmatycznej. Bowiem marsz, który zdaje się elementem folkloru religijno-politycznego, w istocie mówi o bardzo głębokiej i bardzo niebezpiecznej potrzebie emocjonalnej: zbiorowej histerii, jaką jest elekcja przez aklamację, zamiast niewygodnego, wymagającego czasu i uwagi obywatelskiego wysiłku, jakim jest za każdym razem przemyślany i odpowiedzialny wybór jednego z kandydatów.

 

Jacek Dehnel (ur. 1980 r.) debiutował tomem wierszy „Żywoty równoległe” (2004 r.). W 2005 r. otrzymał Nagrodę Kościelskich. W 2006 r. opublikował powieść „Lala”, za którą otrzymał Paszport POLITYKI. Wydał też m.in. tomy wierszy „Wyprawa na południe” (2005 r.) i „Brzytwa okamgnienia” (2007 r.) oraz prozę: „Rynek w Smyrnie” (2007 r.), „Balzakiana” (2008 r.) i „Fotoplastikon” (2009 r.).

Polityka 22.2010 (2758) z dnia 29.05.2010; Kultura; s. 61
Oryginalny tytuł tekstu: "Krzyczą owce"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną