Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Książki

Pyzy z Różyca

Kawiarnia literacka

Kilka lat temu na warszawskim Bazarze Różyckiego pojawiła się telewizja. Kręcili kolejny odcinek popularnego programu kulinarnego.

 Sympatyczny pan kucharz rozstawił stolik i garnki: Dziś ugotujemy typową potrawę prosto ze stolicy, mianowicie pyzy. Tłum zebrał się wokół i odgrywał rolę zaciekawionej gawiedzi. Kucharz lepił ciasto, stękał, coś mu się wysypywało, nie wychodziło. W końcu kobieciny z bazaru ulitowały się i zaczęły tłumaczyć, jak się te pyzy robi, żeby równo było i do rąk się nie przyklejało. To on lepił, starał się, bidula, do kamery patrzył. A baby w końcu weszły w kadr i mówią: „posyp sobie, panie, ręce mąką, kurwa…”. I co z tego, złote rady nic nie pomogły, dobrze, że w telewizji ludzie nie widzieli, jakie to niedobre. Normalnie zjeść tego nie było jak. I co, panie redaktorku, z Różycem żeś pan nie wygrał. Tam każdy wózek z gorącymi pyzami, z flakami, to jak dla ciebie marzenie niedoścignione, jak wzór wykwintnej kuchni. I się mogą na różnych kanałach giąć w fikuśnych pozach, do piecyka wkładać potrawy fusion. Ale jak pyzy zrobić – o, tego już w ich diecie Pięciu Przemian nie ma. Już ich te kalorie czające się w kluchach wprawiają w panikę.

A istnieją dwa główne rodzaje „pyzów”: ciemne, wyciskane z kartofli, i takie jasne, najbardziej popularne, podobne do kopytek mordosklejek. Podawane w słoikach owiniętych kilkoma warstwami gazet, coby zachowały odpowiednią temperaturę. Można jeść prosto ze szkła, widelcem. Ludzie obyci i eleganccy zapewne poproszą o talerz jednorazowy i jeszcze chusteczkę do wycierania dziobka, no ale umówmy się, jest to jakieś odstępstwo od norm społecznych, a to się zawsze kończy źle. Można też dodać do potrawy, jak śpiewał Jarema Stępowski, „dwa łyki z piersiówki i cała Praga jest twoja i już”.

Zaraz się podniosą lamenty, że pyzy to inaczej się je, inaczej gotuje i co ja tu profanację robię. Podkreślam – styl różycowy jest, jaki jest, a jak ktoś chce inaczej, to eksperymenty może robić, ale jednak nie na pyzach. Coraz mniej tych bab gotuje, zostały ze dwie, które z przyzwyczajenia kultywują tradycję, przygotowując zarazem schaboszczaki z kapustą. I jak z nimi coś się stanie, to pyzy warszawskie umrą, bo na kucharzy z telewizji liczyć nie ma co. I nie będzie nigdy więcej „pyyyzy, gorące, pyyyzyy”. Tak że lećcie na bazar robić dzwonki polifoniczne z tej zaśpiewki, bo to ostatnia szansa.

W nowej książce o historii warszawskich bazarów anegdotek co niemiara. Jak się naukowcy biorą za ludzkie zwyczaje, to zazwyczaj nudą wieje i gdzieś ten pierwiastek społeczny ucieka wśród przypisów. Ale tu inaczej: widać, że autorzy: pan Kurczewski, pan Cichomski i Wiliński, niejedne buty schodzili pod Banacha, na Stadionie czy przy Targowej. Podpytują, podsłuchują, a jak trzeba, to i skomentują. Mają ucho do warszawskiego gadania i nie boją się zacytować nawet najbardziej ostrych wypowiedzi. W tle rozgrywa się akcja z powieści Tyrmanda czy opowiadań Wiecha. Nad tym wszystkim Grzesiuk przygrywa na bandżo, więc i ja do taktu dorzucę kilka swoich obserwacji.

Pojechałyśmy z koleżankami na bazar Olimpia tropić złodziei, co się włamali do mieszkania Halinki i zwinęli kilka pamiątek rodzinnych. Chodziłyśmy, obczajałyśmy, snując plany spektakularnego obezwładnienia włamywaczy. Zatrzymując się przy grupce panów sprzedających biżuterię posłyszałam, jak jeden z nich (o wyglądzie nura ze śmietnika) odbiera telefon mówiąc: „kancelaria prezydenta, słucham?”, i do mnie: „czego, królowo, szukasz, ja ci wszystko dam”. Nie odpowiedziałam, bo przecież się nie wydam, że szukam złodziei, żeby ich otoczyć i pobić. A nur dalej peroruje: „zrób mi dwie kawy, to dla Ryśka też będzie, w tem plastyku mnie przynieś, szybko, bo popity nie mamy”. Widać, że konsumpcja na bazarze to jest zwyczajnie podstawa niczym kasa fiskalna czy siatka do pakowania. Że się wódkę kawą popija i dwa w jednym: rozgrzanie żołądka i pobudzenie do dalszego handlu. I w której to galerii handlowej sprzedawca powie do ciebie królowo, no gdzie tak będzie? Oni tylko tam gadają szanowna pani, proszym paniom. A ja chcę być królową, chcę być obsługiwana przez kancelarię prezydenta.

Na Olimpii złodziei nie było albo byli, ale opędzlowali już broszkę po babci komu innemu. Kupiłyśmy sobie zapiekanki, niepocieszone, zrezygnowane i wracałyśmy do domu. Na skraju bazaru, już bliżej Koła, stał facet z książkami. Halina się pyta: „a te wiersze to o Warszawie tylko?”. Pan nawet nie spojrzał na nią, cały sobą się obruszył i tylko z pogardą: „a o kim mają wiersze pisać? O Białymstoku?!”. No właśnie – bazary w całej Polsce, ale pisać można tylko o tych warszawskich. A jak kto się teraz z innego miasta oburza, to niech udowodni i sam coś powie o swoim targowisku, jak taki mądry. I ciekawe, czy ma tam jakieś pyzy albo wódkę z kawą.

Myślę bazar, mówię: targowanie się. Ceny są umowne, ceny są pro forma i nuda. Jak monidło jest za 20, to z gadanym i za piątaka kupimy. Grunt to się nie poddawać. Tutaj nie można po prostu pospiesznie poprosić o cokolwiek, tutaj trzeba porozmawiać. Zagadać, zwierzyć się, pogapić. Na szybkiego to do hipermarketu, a na celebrację handlu to do pani z warzywami, co nam wybierze najładniejsze, złociutka, najświeższe i jeszcze da do spróbowania nowalijek.

Naturalnie z głośników nie będzie sączyć się leniwa muzyczka, klimatyzacja nas nie zawieje. Będziemy musieli uważnie patrzeć pod nogi, żeby nie potknąć się o krzywe chodniki. W budzie blaszanej, na kurzej nóżce, baba będzie siedzieć jak panienka z okienka. Jak telewizja znowu przyjedzie i zapyta o remont bazaru, to się baba zdziwi. Bo ona przyzwyczajona do różnych sytuacji „niekomfortu”, jej nie przeszkadza. Że targowisko zaniedbane? A pan pokaże, w którym miejscu niby, bo ja nie zauważyłam, proszę pana. A czy to nieestetyczne, te budy z resztek, byle jakie? A gdzie tam! To bazar jest, nie butik.

Sylwia Chutnik, ur. w 1979 r., absolwentka Gender Studies, kulturoznawczyni, przewodniczka po Warszawie. Za debiutancką powieść „Kieszonkowy atlas kobiet” dostała w 2009 r. Paszport POLITYKI. Ostatnio ukazała się jej powieść „Dzidzia”.

Polityka 25.2010 (2761) z dnia 19.06.2010; Kultura; s. 59
Oryginalny tytuł tekstu: "Pyzy z Różyca"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną