Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Książki

Rzeka narzekań

Aktorzy i ich wywiady rzeki

"Zapasiewicz gra Becketta", Teatr Powszechny w Warszawie, 2004r Krzysztof Żuczkowski / Forum
Byli nieobecnymi ojcami i mężami, ale przede wszystkim gwiazdami filmu i teatru. Wydane ostatnio wywiady rzeki, które z nimi przeprowadzono, są zarazem świadectwem spełnienia i rozgoryczenia.

Nasi aktorzy uwielbiają podkreślać, że Polska to nie Stany i bycie gwiazdą tutaj nie ma hollywoodzkiego wymiaru. Pieniądze nie te, a zamiast willi najczęściej jest mieszkanie w bloku albo chałupa na wsi, obsesyjnych fanów jak na lekarstwo, tylko dwa tabloidy – i tak dalej. Do listy argumentów można dopisać kolejny: podczas gdy tam rynek zalewają aktorskie biografie – demaskatorskie, szukające pod warstwą szminki prawdziwej twarzy opisywanej gwiazdy, u nas panuje moda na pełne kurtuazji, uprzejmie unikające trudnych tematów wywiady rzeki.

Większość takich rozmów ma charakter jubileuszowy. Sceniczne i telewizyjne wcielenia Mariana Kociniaka i Jana Kobuszewskiego możemy oglądać już od pół wieku, teatralny debiut Krzysztofa Globisza odbył się przed trzema dekadami. Wiesław Gołas, Witold Pyrkosz i Ignacy Gogolewski są tuż przed lub tuż po osiemdziesiątce, Zbigniew Zapasiewicz i Jan Nowicki w momencie publikacji rozmów byli siedemdziesięciolatkami. W przypadku zbioru rozmów Małgorzaty Terleckiej-Reksnis z Gustawem Holoubkiem („Holoubek. Rozmowy”) i wznowienia „Wspomnień z niepamięci” – autobiograficznych szkiców Holoubka sprzed dekady – powodem publikacji była śmierć wielkiego aktora w 2008 r. Zaś swoją rekonstrukcję rodzinnych losów („Stuhrowie. Historie rodzinne”) Jerzy Stuhr zadedykował dzieciom, które wyprowadziły się z rodzinnego Krakowa do Warszawy.

I tak niepostrzeżenie tylko w ciągu ostatnich trzech lat swoje historie opowiedziało nam kilkunastu aktorów (aktorki w większości wolą na bieżąco relacjonować swoje życie w publikowanych w prasie kobiecej felietonach lub na blogach). Co mają nam do powiedzenia, gdy po latach wygłaszania ze sceny cudzych tekstów mogą przemówić własnym głosem?

Schronienie przed światem

Z wyjątkiem najmłodszego w tym gronie Krzysztofa Globisza (rocznik ‘57), ich dzieciństwo upływało w cieniu wojny i okupacji. W teatrze widzieli schronienie przed oszalałym światem. Enklawę piękna i elegancji w rządzonej przez strach i prymitywne instynkty rzeczywistości. W wywiadzie z Holoubkiem znajdziemy obrazek nastoletniego Gustawa uciekającego przed okupacyjną codziennością na strych willi przyjaciela, skąd przez mikrofon godzinami czyta, szlochając i krzycząc, poezję wieszczów. Willa jest zradiofonizowana, a jego słynne rozciągane sylaby towarzyszą domownikom podczas posiłków, rozmów i zabawy.

„Od najmłodszych lat pragnąłem, by ludzie, patrząc na aktora, zapominali o swoich troskach i kłopotach, by po prostu mogli się szczerze i serdecznie śmiać” – tłumaczy Wiesław Gołas córce Agnieszce Gołas-Ners w książce „Na Gol/łasa”. Jemu osobiście zawód aktora miał pomóc w zapomnieniu koszmaru wojny: śmierci ojca – sanacyjnego oficera, własnej konspiracyjnej działalności jako czternastolatka w Szarych Szeregach, pobytu w gestapowskim więzieniu, grożącej siostrze wywózki do obozu.

Marian Kociniak w książce „Spełniony”, Zbigniew Zapasiewicz w „Zapasowych maskach” i Jan Kobuszewski w przeprowadzonej na Jasnej Górze, przez paulina ojca Roberta Mirosława Łukaszuka, rozmowie „Patrzę w przyszłość (i przeszłość) z uśmiechem i radością” opowiadają o ucieczce z palącej się Warszawy, ukrywaniu się w szopach i ziemiankach, o wszach, które robiły z głowy jedną wielką ranę. Urodzony w 1942 r. Wojciech Pszoniak w „Aktorze”, będącym zapisem rozmów z Michałem Komarem – o przesiedleniu z inteligenckiego, mieszczańskiego Lwowa do proletariackich Gliwic.

Większość z nich straciła na wojnie ojców. Ci, którzy przeżyli, wyszli z wojny poranieni i albo wkrótce zmarli, jak ojciec Pszoniaka, albo leczyli rany alkoholem, jak ojciec Kociniaka. Gogolewski, nieślubny syn dziedzica na Gogolach Wielkich i pracownicy majątku, swojego ojca spotkał w życiu jeden raz („Ja jestem cały złożony z kompleksów, których geneza tkwi w moim dzieciństwie” – wyznaje Jolancie Ciosek w książce „Od Gustawa-Konrada do... Antka Boryny”).

Z wywiadów rzek wyłania się obraz kolejnego polskiego pokolenia mężczyzn wychowywanych przez matki, w kulcie ojców, ale bez nich. Z wielkim głodem autorytetu, który będą próbowali zaspokoić przez całe życie, znajdując zastępczych ojców najpierw w profesorach ze szkoły teatralnej, a następnie w reżyserach i dyrektorach teatrów. Każdy z nich mógłby się podpisać pod słowami Krzysztofa Globisza z „Notatek o skubaniu roli”: „Spotkanie z Krystianem na scenie to dla mnie wielkie wydarzenie, a nie teatralna robota. Nie jestem nim zmęczony, nigdy się nie zbuntuję, będę robił zawsze to, czego on chce. Jestem wciąż go ciekaw”, w miejsce Krystiana Lupy wstawiając odpowiednio: Aleksandra Zelwerowicza, Aleksandra Bardiniego, Kazimierza Dejmka, Jerzego Jarockiego, Konrada Swinarskiego, Andrzeja Wajdę itd.

W przyszłości zaś sami powielą rodzinny schemat, stając się dla własnych dzieci takimi samymi wielkimi nieobecnymi. Wywiady rzeki i apologia wartości rodzinnych pióra Jerzego Stuhra to wręcz peany na cześć rodziny. Hołdom składanym w kolejnych wywiadach rzekach żonom i słowom miłości skierowanym do dzieci i wnuków towarzyszą zwykle znacznie dyskretniejsze napomknięcia o wcześniejszych nieudanych małżeństwach, o braku czasu dla rodziny.

Gustaw Holoubek swoje wspomnienia kończy następująco: „Chciałem moim drogim dzieciom, Ewie, Magdalenie i Jasiowi, i mojemu wnukowi Piotrowi, z którym tak strasznie mało rozmawiałem – przedstawić się. Powiedzieć im, kim byłem, kim jestem i kim chciałbym być. Aby do tego, co o mnie od innych usłyszą, usłyszeli jeszcze głos bardzo ich kochającego ojca”.

Co nie jest miałkie

„Tam, gdzie jest twórczość, tam znika miejsce dla barbarzyństwa” – tłumaczy Wojciech Pszoniak. Powojenny teatr powstaje jakby na przekór wojennemu chaosowi, komunistycznej niewoli i socjalistycznemu prostactwu. Jego podstawowymi wartościami są intelektualny ład i elegancja wykonania.

Zapasiewicz, opowiadając o starym, dziś zanikającym obyczaju niewchodzenia na scenę w prywatnych butach, tłumaczy: „To coś, co nobilituje owo dziwne miejsce, w którym wieczorem wychodzisz i coś udajesz. To gdzieś zostaje, jak mówiłem, i daje poczucie, że człowiek nie poświęca się czemuś, co jest miałkie, żadne”.

Malując obrazy swoich karier, aktorzy bagatelizują role w socrealistycznych produkcyjniakach i propagandowych filmach. Na pierwszy plan wysuwają klasykę polską i światową, za pomocą której prowadzili istotne rozmowy z widownią, w inscenizacjach Dejmka, Swinarskiego, Jarockiego, Wajdy, Hübnera. Dziś najbardziej brakuje im w teatrze tej istotności: ważkich tematów i poczucia, że tam, po drugiej stronie rampy, czekają na wypowiadane przez nich słowa. „Widzę, że coraz częściej robię rzeczy marne, a coraz rzadziej mój teatr wykorzystuje mnie do wydobycia potężnego sensu” – narzeka Globisz, który, debiutując w 1980 r., trafił na końcówkę najbardziej twórczego okresu w historii Starego Teatru.

Ich teatr był oparty na rzemiośle, profesjonalizmie, całą sferę uniesień artystyczno-sakralnych traktowano z dużą dozą podejrzliwości. W tym teatrze równie wysoką estymą co świetny tragik cieszył się dobry komik. Wiesław Gołas, jeden z najwybitniejszych odtwórców roli Papkina w historii polskiego teatru, może bez kompleksów mówić: „Każdy aktor chciałby grać i Papkina, i Hamleta. Ta druga postać zawsze była mi psychicznie obca. Hamlet jest rozgrymaszony, schizofreniczny. To nie dla mnie, ponieważ ja go nie rozumiem. Papkina, przeciwnie, rozumiem i czuję doskonale: jest on metaforą mojego zawodu, bo aktor sprzedaje się, jak Papkin, za talerz zupy”. A Marian Kociniak może się chwalić: „Mam poczucie, że w graniu pijanych doszedłem do perfekcji”.

Zapasiewicz, opisując Dramatyczny z czasów legendarnej dyrekcji Holoubka, wspomina: „Podczas spektaklu grało się w brydża. To był, oczywiście, lipny brydż, bo co chwilę ktoś musiał iść na scenę, ktoś inny zasiadał i pytał: »To w jakiej jesteśmy sytuacji? Ile było zrzutek pikowych?« i grał dalej”. A Gołas opowiada: „Kiedyś niesłychanie rozśmieszył mnie Dzwonkowski. W jednej ze scen »Hamleta« Dzwonek jako Grabarz stoi w grobie, który kopie, jak to grabarz. Ja grałem Laertesa i stałem nad Dzwonkowskim, który siedział w zapadni, widać mu było tylko główkę. I podczas jednego ze spektakli – a wiadomo, toczy się straszliwy dramat – Dzwonkowski nagle szeptem do mnie mówi, piskliwie i przeciągle, jak to on: »Wieeesiu, niee martw się, to wszystko niepraaawda, niepraaawda!«”.

Trudno zresztą myśleć o mistycznych uniesieniach, kiedy grywa się ponad 40 spektakli w miesiącu. Do tego dochodzą fuchy w telewizji. Próby teatrów telewizji i programów odbywały się w przerwach pomiędzy próbą a spektaklem w teatrze, nagrania – w nocy, po spektaklach. A potem zwykle szło się do SPATiF-u, który był zarówno miejscem relaksu („Myślę, że trzy, cztery mercedesy zostawiłem w SPATiF-ie” – przyznaje Kociniak), jak i giełdą ofert pracy, i salą castingową. Opowieściom o wybitnych kreacjach aktorskich towarzyszą więc mniej chlubne historie o zawalonych z powodu kaca próbach czy spektaklach granych po pijaku.

 

Niedźwiedź z władzą

Aktorzy chętnie piętnują absurdy poprzedniego systemu, ale w ocenach swoich stosunków z systemem są niejednoznaczni. Większość tłumaczy, że wojna znieczuliła ich na wszelkie formy ideologii. Tylko Wiesław Gołas delikatnie bije się w pierś: „Byłem popularny i przy każdej okazji w salonach i kuluarach przedstawiciele władzy ludowej wołali: »Dzień dobry, panie Wiesławie«, otwierali ramiona, »robili niedźwiedzia«, a ja z tych ramion jakoś nigdy nie umiałem się wyswobodzić. Brakowało mi zdecydowania i sprytu”.

Ich postawę wobec PRL dobrze tłumaczy Jan Kobuszewski: „Nigdy nie byłem w partii, nigdy nie kadziłem, ale w teatrze trzeba było być i trzeba było jakoś żyć – ale nie robiąc rzeczy paskudnych i wierząc w to, że się to robi nie tylko dla rodziny, ale również dla Polski”.

Z podobnym dystansem odnoszą się do aktorskiego bojkotu mediów w proteście przeciw wprowadzeniu stanu wojennego. Owszem, większość się przyłączyła, ale raczej z powodu solidarności środowiskowej niż z chęci zamanifestowania stosunku do ówczesnej władzy. „Nie wierzę w nazbyt spontaniczne odruchy, mogę je szanować, ale nie wierzę w ich skuteczność. To pewnie skaza, nie zaleta, ale tak jest” – tłumaczył swoją rezerwę Zapasiewicz. Na sugestię Jana Englerta, żeby w proteście przeciw wprowadzeniu stanu wojennego grać źle, odpowiadał: „Łatwo ci powiedzieć, ty potrafisz, ale ja?”.

Gogolewski, który do bojkotu się nie przyłączył, czyli – jak oceniła Zofia Kucówna – „nie zdał egzaminu ze środowiskowej solidarności”, swoje wybory ideologiczne tłumaczy pochodzeniem: „Jestem inteligentem z powojennego awansu, stąd moja przynależność do politycznej formacji, która umożliwiła mi ten awans, dała szansę studiowania”. W odwecie, po zmianie systemu, środowisko zadbało, by przez kilka lat nie otrzymał żadnej oferty pracy. Przeszedł wtedy na rentę, dorabiał objeżdżając uzdrowiska z książeczką z własnymi tekstami, zatytułowaną „Słowa miłości, słowa goryczy”. Pierwszy wyciągnął do niego rękę Kazimierz Dejmek, angażując do Teatru Polskiego. Środowisko ostatecznie mu przebaczyło w 2005 r., wybierając na prezesa ZASP.

Mistrzowie czasu przeszłego

Po przełomie 1989 r. teatr, którego byli częścią, nagle się skończył. Znikł wróg, przeciw któremu jednoczyli się z widzami, wraz z nim znikła ze scen literatura romantyczna, w której święcili tryumfy.

Kolejne lata znaczone były nekrologami ukochanych reżyserów. A co ważniejsze, młodzi, zapatrzeni w Zachód, stawiający na intymne aktorstwo filmowe, ani myśleli przejmować po nich tradycję, którą swego czasu przekazali im nauczyciele. Estetyka ich gry – niegdyś podziwiana, nierzadko chwalona za nowoczesność – nagle stała się archaiczna, sztuczna, teatralna. Wywiady rzeki są także zapisem trudnego procesu godzenia się z myślą, że wciąż są mistrzami, ale już czasu przeszłego. Obok nostalgii dominuje w nich uczucie rozgoryczenia.

Gustaw Holoubek, okopany w teatrze Ateneum, do końca walczył z dzisiejszym teatrem: „To, co ostatnio obserwuję, nazwałbym przenoszeniem natury szpitala, terapii, psychoanalizy do natury teatru. Skąd to się bierze? Na pewno nie z potrzeby widzów” – tłumaczył Małgorzacie Terleckiej-Reksnis. „Nie chcemy obecnego naturalistycznego polskiego teatru” – dodaje ogólnikowo Gołas. Równie rozgoryczony jest Krzysztof Globisz, gdy porównując Stary Teatr z czasów swojego debiutu z dzisiejszym pyta: „Czym jest dla mnie samotność? To jest, na przykład, upadek Starego Teatru, jego odejście”.

Jan Nowicki w bijącej rekordy pretensjonalności książce Rafała Wojasińskiego „Jan Nowicki. Droga do domu” krąży między Krakowem, Warszawą a domem pod Kowalem na Kujawach, szukając swojego miejsca: „Nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Nie ma już nic dla mnie. Jadę do Nowogardu z moim nowym filmem, jeżdżę po Polsce z wierszami księdza Twardowskiego, bo myślę, że tam na mnie czekają”.

Ostatecznie żeni się z Małgorzatą Potocką, przenosi do Warszawy, grywa w jej Teatrze Rewiowym Sabat, a w czasie wolnym złośliwie komentuje w kolorowych pismach poczynania celebrytów.

Jerzy Stuhr wybrał szefowanie krakowskiej PWST i kręcenie filmów, Witold Pyrkosz – dochodową rolę dziadka Lucjana w tasiemcu „M jak miłość”, Marian Kociniak aktorską emeryturę spędza w teatrze Na Woli, uświetniając swoją osobą benefisowe, gwiazdorskie produkcje.

Jednak po cichu marzą o come backu w stylu Gogolewskiego, który po siedemdziesiątce zagrał świetne role w istotnych spektaklach Grzegorzewskiego, Jarockiego i Kutza w Teatrze Narodowym. A dziś opowiada: „Przychodzę do tego teatru, staram się być punktualny – tego nauczyłem się przez tyle lat... Chociaż czasami nie chce mi się jak psu. No, nie chce mi się... I następuje przełamanie, moment mobilizacji. Wychodzę i ożywam ze sceny na scenę, i już w wewnętrznej euforii kończę przedstawienie. Boże, ja jestem wtedy innym człowiekiem – mnie się chce żyć!”.

Polityka 29.2010 (2765) z dnia 17.07.2010; Kultura; s. 52
Oryginalny tytuł tekstu: "Rzeka narzekań"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną