Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Przygody pewnej książeczki

Kawiarnia literacka

Miesiąc temu, podczas przeprowadzki, odnalazłem w jednym z zakurzonych kartonów stary zeszyt. Nie mam pojęcia, jak się tam znalazł i dlaczego. Jedno jest pewne, zeszyt należy do mnie i jest zbiorem zapisków z lekcji przysposobienia obronnego.

Z wypiekami na twarzy zacząłem go kartkować, odnajdując w nim istne perełki, wypowiedziane przez mojego profesora, a potem skrzętnie zanotowane przeze mnie. Ów profesor miał obsesję zbliżającego się konfliktu atomowego i podczas weekendów budował schron przeciwatomowy na działce rekreacyjnej za miastem. Ponieważ nikt normalny nie chciał mu pomóc w budowaniu schronu, sprytny nauczyciel licealny wykorzystywał do pracy ręce uczniów, których wcześniej terroryzował oceną niedostateczną na świadectwie.

Jak wiadomo, powtórka roku z powodu wychowania fizycznego lub przysposobienia obronnego była hańbą, więc wszyscy ci młodociani pacyfiści, punki, w tym ja, kopaliśmy ogromną dziurę, a potem robiliśmy inne rzeczy, aby powstał schron profesora. Profesor nie był złym człowiekiem. Dawał nam jeść i pić podczas kopania oraz zaklinał się, że jeśli któryś z nas się nawróci i przestanie na lekcjach śmiać się z wojska, to używając swoich znajomości załatwi po maturze każdemu chętnemu z naszej brygady budowlanej miejsca w Wyższej Szkole Wojsk Kwatermistrzowskich w Poznaniu. Czasy były wtedy trudne, oferta ciekawa. Kto jak kto, ale kwatermistrz mógł mieć prawie wszystko. Okradając armię oczywiście. Szczęśliwie, nikt z nas nie skorzystał z oferty nauczyciela. Budowy schronu nie dokończyliśmy, bo profesor zmarł nagle nie z powodu ataku jądrowego, lecz zwyczajnego ataku serca.

W odnalezionym zeszycie przeczytałem takie zdania: Wojsko jest tarczą narodu! Wojsko na szczytach gór jest czasami powyżej chmur! Od czasu do czasu kapitan spogląda do atlasu! Torfowiska płoną, dniami, miesiącami i latami, co nie znaczy, że armia nie potrafi ich ugasić! Rodzina ewakuująca się z płonących budynków z pierwszego piętra wyrzuca pościel na trawnik i skacze na nóżki. Z drugiego piętra skoki nie są przewidziane! Nie tylko kurę można zabić z kabekaesu, ale i człowieka, krowę, a nawet słonia z 1500 m! Uczniowie podczas zajęć nie powinni zwracać się do mnie per panie profesorze, a per obywatelu nauczycielu! Podczas mojej służby w czerwonych beretach wykonałem 300 skoków spadochronowych. W tym 200 udanych!

Na koniec przytoczę jeszcze jedno zdanie, które może nie jest już tak bezsensowne i śmieszne, za to znaczące i prawie prawdziwe: Wojsko jest aparatem przymusu i nacisku, który znajduje się najczęściej w rękach rządzących danym państwem.

Ano właśnie. Zdaje się, że w trzeciej klasie ogólniaka wezwano męską część na komisję wojskową. Ponieważ krążyły plotki, że za pomocą prostego zabiegu, polegającego na wpychaniu w odpowiednie miejsce dużej marchewki, można sobie będzie załatwić kategorię E, czyli stałą niezdolność do służby wojskowej, część licealistów i ja cierpieliśmy katusze z lekka łagodzone kremem Nivea. Jednak sprawne oko lekarza wojskowego z łatwością oddzieliło prawdziwych od uzurpatorów. Na koniec staliśmy się posiadaczami książeczek wojskowych sił zbrojnych Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej z kategorią A-1. Najwyższą z możliwych. Wpis w dokumencie odraczał nas od służby ze względu na pobieraną naukę. Ten wpis odnawiałem potem kilkukrotnie, bo postanowiłem, że uczyć się będę długo, i zobaczymy, kto na koniec wygra.

Po studiach dostałem powołanie do wojska, a ponieważ nie lubię nacisków i wierzę w inne powołania, wyjechałem z Polski. Ponoć przez pewien czas nachodzili moją matkę jacyś mundurowi, pytając, gdzie syn się ukrywa. Szczęśliwie jurysdykcja wojska polskiego, już wtedy niby innego, aspirującego do NATO, czyli ładniejszego, o bardziej ludzkim obliczu, nie sięgała Holandii czy Wielkiej Brytanii, bo właśnie tam ruszyłem. Oprócz paszportu zabrałem również książeczkę. Jakoś mi się w pośpiechu zapakowała, ale nie przetrwała długo. W Amsterdamie mają takie miejsca, których w Polsce nie ma, a w Czechach na przykład już są. W takich miejscach, ogólnie mówiąc, pali się. Nie tylko trawę... Ja spaliłem również książeczkę, fantazyjnie podpalając wyrwanymi z niej karteczkami fajki współbiesiadników. Z dymem, ze śmiechem na ustach, odchodziła wieloletnia zmora. Tak właśnie wtedy myślałem. Postanowiłem, że posiedzę sobie jeszcze kilka lat na tym zgniłym Zachodzie. I tak zrobiłem.

Do Polski wróciłem osiągnąwszy wiek rezerwisty, magiczną trzydziestkę. Wierzyłem, że nikt się mnie więcej nie będzie czepiał. Trochę się pozmieniało w tej Polsce od chwili mojego wyjazdu. Ja dalej operowałem milionami, a okazało się, że przez te kilka lat zer na banknotach ubyło. Więc za te nowe pieniądze kupiłem nowe mieszkanie i z radością pobiegłem do urzędu meldunkowego, ale meldunku we własnym mieszkaniu nie otrzymałem. Powróciła sprawa książeczki. Nie meldujemy bez okazania książeczki wojskowej, tak mi w kółko powtarzano. Pomieszkałem kilka miesięcy we własnym mieszkaniu bez meldunku, potem je sprzedałem ze sporym zyskiem i wyjechałem do kraju, który nigdy nie miał armii, nie ma i nie zamierza mieć, choć jest członkiem-założycielem NATO. Jak widać i tak można.

Po kilku latach pobytu przyjąłem obywatelstwo tej wyspy na końcu świata. I wcale nie dlatego, że jeszcze dwa lata temu była to kraina mlekiem i lawą płynąca. Może właśnie dlatego, że spory odsetek ludzi posiada tam książeczki, wiele książeczek, które w ciemne wieczory czyta, choć mało kto słyszał o książeczkach wojskowych.

 

Hubert Klimko-Dobrzaniecki (ur. 1967 r.). W 2003 r. ukazał się zbiór jego opowiadań „Stacja Bielawa Zachodnia”. Rozgłos przyniósł mu „Dom Róży. Krýsuvík”. W 2007 r. opublikował powieści: „Kołysanka dla wisielca” i „Raz. Dwa. Trzy”. W tym samym roku był nominowany do Paszportu POLITYKI. W październiku 2009 r. ukazała się jego nowa powieść „Rzeczy pierwsze”.

Polityka 38.2010 (2774) z dnia 18.09.2010; Kultura; s. 76
Oryginalny tytuł tekstu: "Przygody pewnej książeczki"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną