Jeszcze niedawno dostawaliśmy nową powieść Rotha mniej więcej co rok – teraz doszło do takiego przyspieszenia, że niemal co miesiąc ukazuje coś nowego. Po „Wzburzeniu” i „Faktach” dostajemy „Upokorzenie”, kolejną nowelę z roku 2009 opowiadającą o niszczącej sile pewnych decyzji. O ile jednak we „Wzburzeniu” mieliśmy Rotha w najwyższej formie, to „Upokorzenie” wygląda na niezamierzoną autoparodię. Zamiast wieloznaczności i ironii mamy tu stereotyp tego pisarstwa. Znajdziemy bowiem w tej książce dokładnie to wszystko, za co Rotha nie lubią jego wrogowie: zużyty do cna motyw starca i dziewczyny, która jest tylko obiektem seksualnym i typem modliszki. Stary aktor pogrążony w kryzysie twórczym spotyka młodszą o 20 lat lesbijkę, która dla niego zmienia orientację. Kobieta ma wielką moc seksualną, fascynuje i niszczy zarówno kobiety, jak i mężczyzn. Bohater zdaje sobie z tego sprawę, ale brnie w romans, zaprasza nawet do łóżka inną kobietę, żeby dostarczyć swojej pani rozrywki. Cios przychodzi wtedy, gdy wydaje mu się, że los mu sprzyja.
Wszystko wydaje się sztuczne. Stary aktor odgrywa przed nami swoją klęskę, ale nie sposób się tym przejąć. Choć sam początek robi wrażenie: aktor czuje lęk przed zdemaskowaniem, boi się, że wszyscy zaraz odkryją, jaki jest naprawdę. Szkoda, że dalej wszystko staje się przewidywalne. Siłą książek Rotha jest tło – miejsce i czas, w którym rozgrywają się wydarzenia, tym razem pisarz skupił się tylko na dramacie bohatera. I wyszło, jak wyszło. Chyba wiemy, dlaczego tak się stało. W „Operacji Shylock” Roth powołał do życia swojego sobowtóra, a potem żartował, że jego nieudane książki pisze ten drugi. Można więc spokojnie przyjąć, że „Upokorzenie” napisał jego sobowtór, żeby popsuć świetną passę prawdziwego Rotha.
Philip Roth, Upokorzenie, przeł. Jolanta Kozak, Czytelnik, Warszawa 2011, s. 136