Kaja Malanowska (ur. w 1974 r.) zadebiutowała w zeszłym roku powieścią „Drobne szaleństwa dnia codziennego” o depresji i o Warszawie. Teraz ukazały się jej opowiadania „Imigracje”, badające rozmaite stany obcości. Nie chodzi jednak o egzotyczne miejsca, ale o obcość wewnętrzną, która ujawnia się, kiedy spotykamy się z innymi ludźmi. Otwierająca książkę opowieść o drag queen o pseudonimie Butterfly jest nieco sztampowa, zza makijażu i strojów wyłania się oczywiście nie żadne dziwadło, tylko odpowiedzialny mężczyzna. Im dalej, tym mniej oczywistości i tym ciekawiej. Bardzo dobry jest obraz córki i ojca na wycieczce w Stambule. Ojciec naukowiec pełen dziwactw (żywiący się zupkami w proszku, oszczędzający, nadopiekuńczy i nadobowiązkowy) i córka neurotyczna, pełna dziwactw innego rodzaju, która patrzy na niego inaczej niż w dzieciństwie, kiedy był najwyższym autorytetem.
Najlepsza jest Malanowska wtedy, gdy opisuje właśnie tę obco-bliską relację dwojga ludzi, tak jak w opowiadaniu o dziwnej parze: ekscentrycznej ciotce Marycie i zdominowanym przez nią wuju Leonie czy o Polakach mieszkających w Stanach. To ostatnie opowiadanie mogłoby być zalążkiem powieści. Malanowska przenikliwie pokazuje potworną samotność kobiety z dzieckiem, której mąż pracuje po 12 godzin dziennie i która nie może zupełnie odnaleźć się w tamtej rzeczywistości. Oboje zresztą zapadają się w siebie i oddalają. Różne historie umie opowiadać Malanowska i jest przy tym wnikliwym obserwatorem życia wewnętrznego swoich postaci. To dzisiaj rzadkość.
Kaja Malanowska, Imigracje, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2011, s. 240