Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Skacz!

Kawiarnia literacka

Możecie Państwo nie kojarzyć Philippe’a Halsmana z nazwiska, ale z pewnością kojarzycie jego zdjęcia.

Bo też w przedwojennej Francji i powojennych Stanach portretował wszystkich: gwiazdy kina, artystów, pisarzy, naukowców, polityków. Monroe, Brando, Cocteau, Armstronga, Einsteina, Churchilla... Szczególna znajomość (a może przyjaźń, jeśli to w ogóle możliwe w tym przypadku) łączyła go z Dalim, który był jego muzem-natchniuzem; jedna z książek Halsmana to „Dali’s Mustache”, 30 surrealistycznych portretów artysty: Dali kąpiący się, z kwiatkami na wypomadowanych czubkach wąsów; w pozycji embrionalnej w wielkim jaju, wpatrujący się w nosorożca, unoszący się w powietrzu obok strugi wody, kotów, sztalugi.

Halsman został obwołany jednym z najważniejszych fotografów połowy XX w. Dekadę temu miał ogromną, wędrującą po całym świecie retrospektywną wystawę – jeśli wejdą Państwo na jej stronę, to w biogramie przeczytają tam Państwo – w dość skromnym zestawie faktów z życia fotografa – następujący fragment: „1928. Śmierć ojca podczas rodzinnych wakacji w austriackich Alpach”. Osobliwa wzmianka. Która nie dziwi, jeśli wiemy, że – o czym biogram nie wspomina – Hals­man został skazany na 10 lat więzienia za zabójstwo ojca: zepchnięcie go ze ścieżki w wąwóz i zatłuczenie kamieniem.

Moje ulubione pismo, międzywojenny tabloid „Tajny Detektyw”, zajmujący się zazwyczaj tym, że chłop chłopa zaciukał w krzakach pod Równem, relacjonował i sprawę Halsmana – nic dziwnego, była to jedna z causes celebres epoki (zresztą wzbudza ona zainteresowanie po dziś dzień, najlepszy dowód, że niedawno Martin Pollack napisał o niej obszerną książkę „Ojcobójstwo”), obserwowana przez pół Europy.

Z pozoru banał: upadek pana pod pięćdziesiątkę na górskim szlaku, prawdziwy lub pozorowany; trup leżący w potoku, podejrzane zachowanie syna, ślady krwi nie w dole, ale na ścieżce oraz na leżącym w krzakach kamieniu. Proces poszlakowy przed sądem przysięgłych. I to mniej więcej przekazuje „Tajny Detektyw”: fotografie ofiary i oskarżonego, dowody rzeczowe, zeznania. Pomija jednak to, co sprawiło, że w obronie Halsmana pisali listy Mann, Einstein, Freud, że dziennikarze i politycy skakali sobie do gardeł na łamach gazet.

Nie była to bowiem taka sobie zwykła sprawa kryminalna – jako że młody Filips (bo taką wersją imienia wówczas się posługiwał) był Żydem z Rygi (w dodatku działaczem organizacji studentów żydowskich), stała się ona polem starcia wzrastającego, prowincjonalnego antysemityzmu przedanschlussowej Austrii z idealistycznym wielkomiejskim, elitarnym filosemityzmem. Tu ścierały się nie dowody, lecz redakcje gazet, ba, prądy społeczne. W oczach nacjonalistycznych propagandzistów domniemana zbrodnia ojcobójstwa była „u podstaw swych niearyjska” i stanowiła „dowód degeneracji żydowskiej”.

O ile jednak otoczka procesu była zdecydowanie paskudna, a prasowe polemiki i relacje zapowiadały to, co miało się dziać w Rzeszy i Austrii za lat 10, o tyle sam proces nie był wcale jednoznaczny. Po dziś dzień trudno rozstrzygnąć (nie czyni tego także Pollack w swojej książce), czy Hals­man był niewinną ofiarą.

Stosunki między despotycznym, hałaśliwie jowialnym ojcem a skrytym, zakompleksionym, ale ambitnym synem czynią morderstwo bardzo prawdopodobnym. Podobnie zachowane ślady. Jak się okazało, Halsman-ojciec, żeby znaleźć się przy strumieniu, musiałby nie tyle osunąć się ze zbocza, co wykonać – niczym Floria Tosca z murów Zamku Anioła – skok nie lada i ominąć zarośla, które normalnie zatrzymałyby ciało. A ze skoczności znany nie był.

Przede wszystkim jednak Halsmanowi-synowi zaszkodził on sam. W sądzie zachowywał się skandalicznie, motał się w zeznaniach, robił fochy, przybierał minki i bawił się w błyskotliwe komentarze, słowem: utrudniał zadanie obrońców tak, jak to tylko możliwe. Zważywszy na atmosferę nic dziwnego, że został skazany. Długo jednak nie posiedział. W wyniku rozmaitych jawnych i niejawnych nacisków społecznych (Czerwony Krzyż i organizacje kobiece zebrały 20 tys. podpisów postulujących jego uwolnienie) został wypuszczony z więzienia pod warunkiem, że opuści Austrię i nigdy do niej nie wróci.

Wyjechał pod koniec 1930 r. do Francji, gdzie założył studio fotograficzne, w którym sportretował m.in. Giraudoux, Le Corbusiera, Gide’a, Chagalla. Po ofensywie niemieckiej dostał, z poparciem Einsteina, wizę do Stanów, gdzie poznał Dalego i zrobił błyskawiczną karierę jako fotograf. Sypnęły się kolejne okładki „Life’u” – 50 w ciągu dekady, potem drugie tyle! – i sesje wielkich gwiazd, a także książki.

Najsłynniejszą książką Halsmana jest chyba „Jump!”, czyli „Skacz!”: kilkadziesiąt fotografii przedstawiających znanych ludzi w momencie skoku. Monroe, z podkurczonymi kolanami, wygląda jak zawieszona w powietrzu piękna poczwarka motyla. Oppenheimer, na tle tablicy, jakby chciał dotknąć palcem nieba. Książę Edward i Wallis Simpson, przepisowo sztywni, zdają się lewitować złączeni dłońmi. Nixon macha rękami. Loren i Audrey Hepburn rozstawiają nogi jak nożyce.

Halsman nazywał to „skokologią”: mówił, że w momencie skoku każdy jest skoncentrowany tylko na tej czynności i zrzuca maskę, odsłaniając prawdziwego siebie. Zaczęło się ponoć od zdjęć komików; potem była rodzina Fordów (nestorka zapytała: „Oczekuje pan, że będę skakała w butach na wysokim obcasie?”) i kolejni; zgadzali się prawie wszyscy (poza pianistą Van Cliburnem, dziennikarzem Murrowem – to ten od „Good night and good luck” – i eksprezydentem Hooverem): artyści, politycy, arystokraci, aktorzy. Skaczą, skaczą, skaczą. Żeby odsłaniać prawdziwe „ja”. I niech to będzie pointą tej opowieści.

Jacek Dehnel (ur. 1980 w Gdańsku), pisarz (ostatnio wydał powieść „Saturn”), poeta, tłumacz (Larkin, Verdins) i malarz. Zajmuje się zbieractwem i łowiectwem (gratów), prowadzi blog poświęcony międzywojennemu tabloidowi kryminalnemu „Tajny Detektyw”, nie prowadzi samochodu. Decyzją Rady Języka Polskiego został Młodym Ambasadorem Polszczyzny.

Polityka 02.2011 (2841) z dnia 11.01.2012; Kultura; s. 81
Oryginalny tytuł tekstu: "Skacz!"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną