Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Fragment książki: „Nim nadejdzie mróz”

materiały prasowe
Nagle na jednej ze ścieżek pojawił się pies. Zwierzak był biały w czarne cętki, Linda nie pamiętała, jak nazywa się ta rasa. Zaraz za nim z zarośli wyłoniła się jakaś kobieta ubrana w pelerynę. Szła szybkim krokiem. Przywołała psa, po chwili podbiegł do niej drugi, podobny. Dostrzegłszy Kurta i Lindę, wzięła zwierzaki na smycz.

Kobieta miała po czterdziestce, była wysoką, urodziwą blondynką. Linda dostrzegła kątem oka, jak na widok pięknej kobiety jej ojciec niemal się przeobraża. Wyprostował plecy, uniósł głowę, by mniej widoczny był zwisający podbródek, wciągnął brzuch.
- Przepraszam panią - zagadnął. - Nazywam się Kurt Wallander, jestem z policji.
Kobieta obrzuciła go nieufnym spojrzeniem.
- Czy mogę zobaczyć pańską legitymację? - zapytała.
Kurt pogrzebał chwilę w portfelu, po czym w końcu wyjął z niego identyfikator. Nieznajoma dokładnie przestudiowała dokument.
- Czy coś się stało? - zapytała.
- Nie. Czy często pani spaceruje tu z psami?
- Dwa razy dziennie.
- Czyli zna pani te ścieżki?
- Dość dobrze. A o co chodzi?


Wallander zignorował pytanie kobiety.
- Czy często ktoś tędy spaceruje?
- Teraz, kiedy zbliża się jesień, niezbyt często. Wiosną i latem przychodzi tu więcej ludzi. Już niedługo będzie tu można spotkać tylko samych właścicieli psów. To przyjemny teren, psy mogą się wybiegać.
- Czy nie powinny być trzymane na smyczy? Tak napisano na tablicy informacyjnej - oznajmił Kurt, wskazując na stojący nieopodal szyld.
Kobieta spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- To po to pan tu jest? Czyha pan na kobiety spacerujące z psami bez smyczy?
- Nie. Chciałbym coś pani pokazać.
Psy szarpały się na uwięzi. Wallander rozchylił gałęzie zasłaniające czerwoną vespę.
- Widziała pani tutaj ten skuter już wcześniej? Należy do blisko sześćdziesięcioletniej kobiety o nazwisku Birgitta Medberg.
Zwierzaki pociągnęły właścicielkę w stronę skutera, najwyraźniej miały ochotę go obwąchać. Kobieta była silna i zdołała je utrzymać.
- Tak. Widziałam już ten skuter i kobietę, o której pan mówi. Wiele razy.
- Kiedy widziała ją pani ostatnio?
Nieznajoma zastanowiła się chwilę.
- Wczoraj - odparła.


Kurt posłał porozumiewawcze spojrzenie Lindzie, stojącej obok i przysłuchującej się rozmowie.
- Jest pani pewna?
- Tak mi się wydaje, że to było wczoraj.
- Dlaczego nie jest pani tego pewna?
- Ostatnio często ją tu widywałam.
- Od kiedy?
Kobieta znów odpowiedziała po chwili namysłu.
- Od lipca, chyba od ostatniego tygodnia lipca. Wtedy widziałam ją po raz pierwszy. Spacerowała ścieżką po drugiej stronie jeziora. Potem się na siebie natknęłyśmy i nawet chwilę rozmawiałyśmy. Opowiedziała mi, że zajmuje się odnajdywaniem starych zarośniętych ścieżek na terenie posiadłości Ranneholm. Od tego czasu ją spotykałam. Miała wiele ciekawego do powiedzenia. Ani ja, ani mój mąż nawet nie przypuszczaliśmy, że przez nasz teren przebiegał dawno temu szlak pielgrzymkowy. Mieszkamy w zamku - wyjaśniła. - Mój mąż jest maklerem giełdowym. Nazywam się Anita Tademan.
Ponownie spojrzała na vespę ukrytą w zaroślach. Nagle jej twarz przybrała bardzo poważny wyraz.
- Czy coś się tej kobiecie stało?
- Nie wiemy. Mam jeszcze jedno, bardzo ważne pytanie. Gdy widziała ją pani po raz ostatni, na której to było ścieżce?


Anita Tademan wskazała palcem za siebie.
- Na tej, którą właśnie przyszłam. Jest najlepsza na taką deszczową pogodę. Powiedziała mi, że znalazła jakiś całkiem zarośnięty szlak pięćset metrów w głąb lasu. Obok zwalonego buka. Tam ją spotkałam.
- Dziękuję, nie mam do pani więcej pytań - odparł Kurt. - Anita Tademan, czy tak? Dobrze usłyszałem?
- Zgadza się. Powie mi pan, co się stało?
- Możliwe, że Birgitta Medberg zaginęła. Ale to jeszcze nie jest potwierdzone.
- To przykre. Taka sympatyczna kobieta.
- Czy zawsze spacerowała sama? - wtrąciła się Linda.
Zupełnie tego nie planowała, pytanie dosłownie jej się wyrwało. Ojciec spojrzał na nią zaskoczony, nie wyglądał na rozzłoszczonego.
- Nigdy nie widziałam jej w towarzystwie - odparła Anita Tademan. - Ani bezpośrednio, ani pośrednio.
- Co pani ma na myśli?- podchwycił Kurt.
- W dzisiejszych czasach kobiety raczej nie wybierają się na samotne wędrówki po odludziach. Sama nigdy nie wychodzę bez psów. Wszędzie włóczą się jacyś podejrzani osobnicy. Zeszłego roku kręcił się tu ekshibicjonista i wydaje mi się, że policja nigdy go nie złapała. Chciałabym rzecz jasna wiedzieć, co przytrafiło się Birgitcie Medberg.


Pociągnęła psy i ruszyła aleją w stronę zamku. Linda i Kurt stali chwilę w milczeniu, patrząc na oddalającą się kobietę.
- Bardzo piękna - mruknął Wallander.
- To bogata snobka - odparła Linda. - Raczej nie dla ciebie.
- Nie mów tak - obruszył się Kurt. - Dobrze wiem, jak należy się zachować w towarzystwie damy. Nauczyły mnie tego i Krystyna, i Mona.
Spojrzał na zegarek, a potem popatrzył w niebo.
- Pięćset metrów. Chodźmy tam, zobaczymy, czy coś uda nam się znaleźć - zakomunikował, ruszając szybkim krokiem w stronę lasu.
Linda poszła za nim, musiała podbiec, żeby nie zostać w tyle. Wokół pachniało wilgotną ziemią. Ścieżka wiła się między głazami i wystającymi z ziemi korzeniami. Gdzieś nad nimi z gałęzi poderwał się ptak, po chwili jeszcze jeden.

To Linda odkryła zarośniętą ścieżkę. Ojciec maszerował tak szybko, że wcale nie zauważył słabo widocznego rozwidlenia. Linda go zawołała. Zawrócił i po chwili przyznał jej rację.
- Liczyłam - powiedziała. - Przeszliśmy ponad czterysta pięćdziesiąt metrów.
- Anita Tademan powiedziała, że mamy przejść pół kilometra.
- Jeśli nie liczy się każdego kroku, odległość pięciuset metrów może wydawać się taka sama, jak czterystu lub sześciuset.
- Dobrze wiem, jak się liczy odległość - odparł Kurt poirytowanym tonem.
Ruszyli przed siebie nową, ledwo widoczną ścieżką. Obojgu udało się dostrzec świeże odciski butów w miękkim mchu. To ślady jednej osoby, pomyślała Linda.


Ścieżka zawiodła ich głęboko w gęsty las, wyglądający na zupełnie nienaruszony, po czym nagle skończyła się u szczytu wąwozu lub parowu. Wallander przykucnął i podłubał palcem w mchu. Lindzie przyszła do głowy myśl, że ojciec wygląda jak otyły szwedzki Indianin, badający w lesie jakiś ślad. Mało brakowało, a parsknęłaby śmiechem.
Zaczęli powoli schodzić do wąwozu. Lindzie utknęła między korzeniami stopa. Nagle się przewróciła. Upadając, złamała jakąś gałązkę, która trzasnęła tak głośno, jakby w lesie padł strzał. Poderwały się jakieś niewidoczne ptaki i odleciały z furkotem.
- Jesteś cała? - zapytał Kurt.
- Tak - odparła Linda, otrzepując ubranie.

 

Wallander odgarnął gałęzie. Linda stała tuż za nim. Zobaczyła jakiś szałas, budowlę jak z bajki, być może chatkę czarownicy, opartą tylną ścianą o stromą skałę. Z przodu widać było drzwi, tuż obok stało wkopane do połowy w ziemię zardzewiałe wiaderko. Oboje nasłuchiwali. Wokół panowała zupełna cisza, jedynie ostatnie krople deszczu uderzały o liście.
- Zaczekaj tu - polecił Kurt, podchodząc do drzwi.
W pierwszej chwili Linda nie ruszyła się z miejsca, lecz kiedy ojciec nacisnął klamkę i uchylił drzwi, podeszła. Zajrzawszy do środka, Wallander aż podskoczył, poślizgnął się i upadł na plecy. Linda odsunęła się na bok i znalazła się w miejscu, z którego widać było wnętrze szałasu. Nie dotarło do niej od razu, co widzi.
Za moment jednak zrozumiała, że odnaleźli Birgittę Medberg.
A przynajmniej jej część.

(...)

Kurt Wallander już miał zadzwonić po pogotowie energetyczne, kiedy światło znów się włączyło. Zaledwie po paru sekundach od chwili, gdy wrócił prąd, nagle wszyscy podskoczyli ze strachu. W drzwiach pojawili się Henrietta Westin i jej pies. Zwierzak radośnie doskoczył do Wallandera, brudząc mu ubranie ubłoconymi łapami. Henrietta ze złością puściła smycz i spojrzała na Lindę.
- Jakim prawem weszliście do mojego domu, kiedy mnie w nim nie ma? Nie znoszę ludzi, którzy wszędzie wtykają nos.
- Gdyby nie było przerwy w dostawie prądu, wyszlibyśmy na zewnątrz - odpowiedział jej Kurt.
Linda słyszała po głosie ojca, że lada chwila wpadnie w złość.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie - rzuciła Henrietta. - Dlaczego weszliście do środka, skoro nie otworzyłam wam drzwi?
Linda coraz bardziej obawiała się wybuchu ojca.
- Chcemy się tylko dowiedzieć, co dzieje się z Anną - odparła.


Henrietta zdawała się jej nie słuchać. Chodziła po salonie, uważnie się rozglądając.
- Mam nadzieję, że niczego tu nie ruszaliście.
- Niczego nie dotykaliśmy - odezwał się Kurt. - Chcemy tylko wyjaśnić parę spraw i zaraz sobie pójdziemy.
Henrietta przystanęła i spojrzała na niego, mrużąc oczy.
- Co takiego chcecie wyjaśnić? Zamieniam się w słuch.
- Możemy usiąść?
- Nie.
Teraz nastąpi wybuch, pomyślała Linda i zamknęła oczy. Jednak Wallander zachował spokój, widząc zapewne reakcję córki.
- Musimy skontaktować się z Anną. Od paru dni nie ma jej w domu. Czy wie pani, gdzie ją znajdziemy?
- Nie.
- Czy zna pani kogoś, kto wie, gdzie ona może być?
- Linda jest jej przyjaciółką. Zapytał ją pan? A może ona nie ma czasu, żeby panu odpowiedzieć, bo spędza go na szpiegowaniu pod moim domem?
Tym razem Kurt Wallander nie wytrzymał. Henrietta Westin przekroczyła niewidzialną granicę, pomyślała Linda. Ryknął tak głośno, że pies aż się poderwał i usiadł na swoim posłaniu. Doskonale znam te wrzaski, Linda mówiła do siebie w myślach. Zostawiły głęboki ślad w moich wspomnieniach z dzieciństwa. Kto wie, być może jego wściekłość to pierwsza rzecz, o której myślę, kiedy wracam do tamtych lat?
- Albo odpowie pani na moje pytania wprost i jasno, albo zabierzemy panią do Ystad. Musimy skontaktować się z Anną, bo być może ona coś wie o Birgitcie Medberg.


Przerwał na moment, a po chwili dodał:
- Poza tym chcemy się upewnić, że nic jej nie jest.
- A co niby miało jej się stać? Studiuje w Lund. Linda o tym wie. Dlaczego nie porozmawiacie z kimś, z kim ona tam mieszka?
- Zrobimy to. Czy jest jakieś inne miejsce, dokąd mogłaby się udać?
- Nie.
- Przejdźmy zatem do pytań dotyczących mężczyzny, który panią odwiedził.
- Chodzi panu o Petera Stigströma?
- Czy może pani opisać jego fryzurę?
- Już to zrobiłam.
- Oczywiście możemy mu złożyć wizytę, ale wolałbym, żeby pani nam pomogła i odpowiedziała na moje pytanie.
- Ma długie włosy, sięgają mu do ramion. Ciemnoblond. Gdzieniegdzie trochę siwe. Wystarczy?
- Czy może pani opisać jego kark?
- Mój Boże! Jeśli ma się włosy do ramion, to one zakrywają też kark!
- Jest pani tego pewna?
- Oczywiście, że tak.
- W takim razie dziękuję.


Wallander wyszedł, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi. Stefan Lindman ruszył za nim, Linda natomiast stała chwilę w miejscu, nie wiedząc, co począć. Dlaczego ojciec nie skonfrontował jej zeznań z tym, co widziałam? Właśnie miała wyjść, kiedy Henrietta stanęła jej na drodze.
- Nie życzę sobie, żeby ktoś wchodził do mojego domu bez zaproszenia. Nie chcę być zmuszona zamykać drzwi, kiedy idę na spacer z psem. Zrozumiałaś?
- Zrozumiałam - odparła Linda.
Henrietta odwróciła się do niej plecami.
- Jak twoja noga? - rzuciła.
- Lepiej.
- Może kiedyś opowiesz mi, co robiłaś nocą pod moim domem.
Linda wyszła na dwór. Miała już pewność, dlaczego Henrietta nie martwi się o córkę, mimo że w okolicy doszło do brutalnego zabójstwa. Ona doskonale wie, gdzie podziewa się Anna.

*

Książka ukazała się nakładem wydawnictwa W.A.B. w przekładzie Ewy Wojciechowskiej.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną