Przeżył swoją matkę tylko o trzy lata. Dzień po jej śmierci w 1977 r. Roland Barthes zaczyna prowadzić „Dziennik żałobny”, zapiski z wnętrza stanu żałoby, która „nie zużywa się, bo nie jest ciągła”. Potem dodaje, że jest „niewzruszona”. Ten wysiłek uchwycenia stanu, zapis anatomii żałoby przypomina jego wcześniejsze „Fragmenty dyskursu miłosnego”. Tam stworzył całą typologię, analizę języka miłości. Ta książka nie ma takich ambicji, jest zapisem stanu, zbiorem luźnych zapisków, bardzo trafnych i poruszających, których Barthes jednak sam nie uporządkował. Ukazały się dopiero w 2009 r. Ale wysiłek, ruch myśli jest podobny – Barthes przede wszystkim bada język, szuka słów: żałoba, strapienie, zgryzota. „Moja zgryzota jest »niewysłowiona«, jednakże »wypowiadalna«”. Celem żałoby okazuje się zamieszkanie w tej zgryzocie. Towarzyszy Barthesowi Proust, który po śmierci matki napisał swoje najważniejsze dzieło. Barthes też zastanawia się, czy uda mu się przekształcić żałobę w dzieło – na przykład w książkę „Fotomama”. I rzeczywiście ślady tych zapisków znajdziemy w jego późnych pracach i wykładach. Jednak jakiegokolwiek portretu matki tutaj prawie nie ma, pojawia się tylko wspomnienie, że nigdy w dzieciństwie nie zwracała mu uwagi. Zauważa też, że zazwyczaj nie pisze się o inteligencji matek, tylko o uczuciach, a tymczasem „inteligencja jest wszystkim, co pozwala nam żyć suwerennie z drugim człowiekiem”.
Ten dziennik jest miejscem, gdzie próbuje przedłużyć przyjemność, jaką było dla niego bycie z matką. To nie jest zapis terapeutyczny, w którym chodziłoby o zmniejszenie bólu, o powrót do życia. Okazuje się wręcz, że tym jedynym prawdziwym życiem jest właśnie żałoba. Tylko w niej, w tej przestrzeni poza czasem i poza językiem może doświadczyć „obecność zupełnej i absolutnej”.
Roland Barthes, Dziennik żałobny, przeł. Kajetan Maria Jaksender, Teatr Polski we Wrocławiu, Wrocław 2013, s. 276
Książka do kupienia w sklepie internetowym Polityki.