Istnieją dwa podstawowe sposoby tworzenia literatury z literatury. Pierwszy z nich to dopisywanie początku albo końca do istniejących już dzieł, wykorzystywanie ich fabuł czy idiomów językowych ich autorów (np. sztuki Głowackiego, „Castorp” i „Mercedes Benz” Huellego). Drugi, znacznie ciekawszy, traktuje dzieła już istniejące jako ledwie pretekst do kreatywnego wyzyskania. Tak właśnie robi Javier Marías w „Zakochaniach”.
Wszytko zaczyna się tutaj od przypadkowego – zdaje się – morderstwa, jak u Camusa czy Simenona. Biznesmen Miguel Desvern zostaje zadźgany przez kloszarda. Zostawia żonę z dwójką dzieci. Motyw zabójcy jest na tyle absurdalny, że nikogo nie można obarczyć winą. Pogrążoną w rozpaczy Luisą opiekuje się najlepszy przyjaciel zmarłego, Javier Diaz-Varela. Maria Dolz, redaktorka w jednym z madryckich wydawnictw, wplątuje się w romans z Javierem i stopniowo odkrywa, co tak naprawdę wydarzyło się na strzeżonym parkingu. Fabułę hiszpański prozaik rozsnuwa na kanwie jednej linijki monologu Makbeta, sceny z „Trzech muszkieterów” i opowiadania Balzaka „Pułkownik Chabert”. Książki, do których odwołują się bohaterowie – jak to u Maríasa, wszystko rozgrywa się w niekończących się dialogach, analizach i introspekcjach – prowokują do stawiania uniwersalnych pytań, choćby o to, jak rodzi się strach, jak stajemy się jedynie wspomnieniem w oczach innych i co znaczy dla nas śmierć.
Choć fabuła jest tutaj dość skromna, to Marías na tyle zręcznie manipuluje czytelnikiem, przedstawiając mu różne wersje wydarzeń i zmieniając nasze postrzeganie bohaterów książki, że trudno się od „Zakochań” oderwać. Przeprowadza przy tym dogłębną wiwisekcję umysłu, przyglądając się relacjom męsko-damskim z pozycji siły i zależności. To kolejna po „Twojej twarzy jutro” mistrzowska powieść Hiszpana.
Javier Marías, Zakochania, przeł. Carlos Marrodán Casas, Wojciech Charchalis, Sonia Draga, Katowice 2013, s. 376