Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Jak piszą pisarki

Kawiarnia literacka

Wszystko zależy od tego, w jaki sposób podchodzę do danego dnia.

Zazwyczaj jestem w nastroju pozytywistycznym i zaczynam od planu pracy. Na kartce papieru notuję dokładnie to, co mam napisać: felieton, artykuł, fragment książki. Czasami praca polega na ponownym przejrzeniu tekstu, delikatnym podrasowaniu lub gruntownej korekcie. Wtedy zwykle zaczynam właśnie od takiej kosmetycznej roboty. Nazywam ją wypełnianiem.

Chodzi o to, że każdy tekst ma swój szkielet. To jak w szkole: wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Jest tytuł, gdzieś tam w oddali czai się puenta. W środku jest klatka piersiowa, serce całej opowieści. To ono jest najważniejsze. Oczywiście, są wyznawcy pierwszego zdania, są kolekcjonerzy celnych podsumowań, ale dla mnie najważniejszy jest środek. Jeśli on zawodzi, to nawet najbardziej błyskotliwy bon mot tego nie uratuje. Środek tekstu nazywam mięsem.

Czasami tekst piszę po bożemu: od początku do końca. Są sytuacje, kiedy treść płynie z mojej głowy i nie potrzebuję notatek lub podpowiedzi (w postaci na przykład innych książek, filmów, muzyki, zdjęć czy obrazów). Wtedy jest najlepiej: tylko ja i moja głowa. Nazywam to płynącym tekstem. Potrafię wyczuć w czasie czytania, czy ktoś pisał płynnie, czy kuśtykał w stronę końca. Niestety, takie sytuacje „objawienia” zdarzają się niezbyt często i są raczej wynikiem wzburzenia, olśnienia lub przenoszenia historii w sobie. Moment siadania do tego typu pracy nazywam pęknięciem lub ulaniem.

Zwykle jednak tekst sączy się niespiesznie i ratuję się różnymi dopalaczami, o których napisałam wcześniej. Nie notuję wtedy, pozwalam zapomnieć lub zaczepić się jednemu pomysłowi gdzieś w głowie. Na zapas, na później, na wieczne nieprzypomnienie. Taki zabieg nazywam odpuszczeniem.

Tekst żmudny powstaje w bólach, w których środkami znieczulającymi jest jedzenie, sprzątanie w szafie lub kompulsywne sprawdzanie maili. Są to zabiegi mające na celu oddalenie zła czającego się w literach. I nie chodzi tu o miganie się od pracy, raczej jest to strach przed ewentualną porażką. Chowam się za praniem czy porządkami, ponieważ odczuwam strach przed sobą w sytuacji tworzenia. Taki stan nazywam obciachem.

Obudowuję kręgosłup tekstu zdaniami i opisami. Próbuję dopisywać do tego, co już jest. Wypełniam dziury, odplątuję zawiłości i skracam niepotrzebne waty i wodolejstwa. Zwykle jestem świadoma tego, co powinno się wyrzucić. Zostawiam jednak te fragmenty na pożarcie redakcji i korekcie i uśmiecham się pod nosem, kiedy tekst wraca do mnie popodkreślany i pełen komentarzy. Takie sytuacje nazywam oesu.

Rzadko kiedy po skończeniu pisania odczuwam przyjemność lub miłe mrowienie, podobne do spełnienia. Czasami zostawiam tekst na drugi dzień, jak bigos, żeby wszystkie składniki się dopełniły i pomieszały. Potem zaglądam do środka. Tu przesunę przecinek, tam zmienię zakończenie. Takie zabiegi to odleżenie. Są jeszcze teksty, których nie lubię już w czasie pisania. Wiem wtedy, że nie są na tyle złe, aby się ich pozbyć, ale nic im nie da odstawienie. Są nie do odratowania, takie na trzy z plusem. Poprawne, nie przełomowe.

Samo pisanie przebiega różnie. Zwykle od razu na komputerze, musi być mój, jeśli nie mam go przy sobie, to wyjmuję zeszyt. Lubię pisać w podróży, wtedy robię notatki, trochę wdrażam się do dłuższej opowieści. Piszę o różnych bzdurach, traktując to jak rozgrzewkę. Nazywam to rozpędzeniem lub rozruszaniem.

Lubię pisać ręcznie, zwykle w pociągu jest to prostsze niż rozwalenie się z laptopem i pisanie na kolanach, stukając komuś przy uchu. Mam jednak wrażenie, że pisanie w zeszycie jest czymś podejrzanym w obecnych czasach i wielu ludzi dziwi się, co też można notować na kartce, oprócz listy zakupów. Stąd czasami kryję się za ekranem, aby udawać normalną. I mieć komfort pisania.

Do dłuższych form (powieść, sztuka) używam kolorowych kartek i wycinanek. Metodą collages wycinam postaci, rysuję nowe światy i patrzę na to, uzupełniając niejako wyobraźnię realnym kształtem. To trochę zabawa, a trochę notatki. Zwykle słucham przy tym muzyki i kończę na przerabianiu starych pocztówek lub wręcz przeciwnie: starannym notowaniu. Mimo różnego zakończenia proces ten nazywam robieniem laurekobrazków.

Są też sytuacje tekstów nagłych, zleconych i z deadline’em na już. Wtedy staram się nie rozpraszać, tylko skupiam się na bębnieniu w klawiaturę i gorączkowym zbieraniu myśli. Aby być przygotowaną na wszelkie pożary, prowadzę bank pomysłów na felietony i mniejsze teksty. Zapisuję je w notesie na wypadek sytuacji awaryjnej i nagłej potrzeby posiadania złotych myśli w pięć minut. Wielokrotnie korzystałam z tego koła ratunkowegościągi.

Sam proces pisania jest dla mnie z jednej strony intymny, wręcz wstydliwy (chociaż nie mam swojego gabinetu czy biurka w zaciszu i umiem pisać w zgiełku), z drugiej – to zwyczajne rzemiosło. Oznacza to, że nie należy zbytnio celebrować samego faktu tworzenia, bo to takie samo dzieło, jak but zrobiony przez szewca czy naszyjnik przez jubilera. Wyznaję zasadę, że aby pisać dobrze, należy bardzo dużo czytać i pisać codziennie. Nawet jeśli są to tylko słowa na rozruch. To jak gimnastyka. Bycie w formie, dbanie o kondycję pisarską.

Zwykle nie wracam do swoich tekstów, najczęściej ich nie pamiętam. Wylewam z siebie to, co mi się uzbierało, chociaż nie oznacza to, że nie używam do tego intelektu: wręcz przeciwnie. Nie jestem entuzjastką teorii „pisania ciałem” Helene Cixous, to raczej powinna być mieszanka naszych przemyśleń i odwagi odlotu. Oderwania się od przypisów i utartych ścieżek narracyjnych. Tak, do pisania trzeba mieć odwagę.

I choćby każdy tekst zmieniany był w komputerze setki razy, mieszany z innym lub pozbawiany pierwotnego tytułu – to jest on wynikiem pracy polegającej na siedzeniu i mozolnym tkaniu z wyrazów i obrazów. Głównie dla siebie, z możliwością dzielenia się z czytelnikami.

Nazywam to łaskawością.

Sylwia Chutnik – autorka powieści (m.in. „Kieszonkowego atlasu kobiet” – Paszport POLITYKI 2008, nominacja do Nike). Szefowa Fundacji MaMa, felietonistka i przewodniczka miejska po Warszawie. Laureatka Społecznego Nobla Ashoki.

Polityka 6.2014 (2944) z dnia 04.02.2014; Kultura; s. 77
Oryginalny tytuł tekstu: "Jak piszą pisarki"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną