Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Fragment książki: „Americana”

materiały prasowe
Moja dziewczyna i żona Quincy'ego uśmiechnęły się, stwierdziwszy, że obie mają kolczyki w kształcie pacyfek. Zaprowadziłem B.G. do salonu. Czekaliśmy, aż ktoś podejdzie i nas zagadnie.

1

A potem dobiegł końca jeszcze jeden nudny, koszmarny rok. Przed wystawami sklepów rozwieszono lampki. Sprzedawcy kasztanów pchali dymiące wózki. Wieczorami tłum gęstniał, a rzeka pojazdów wzbierała rykiem przyboju. Święci Mikołajowie na Piątej Alei z dziwnie smutną delikatnością pobrzękiwali dzwoneczkami, jakby solili sponiewierany brutalnie kawał mięsa. Ze sklepów dobiegała muzyka: reklamowe przyśpiewki, nabożne pieśni i hosanny, a orkiestry Armii Zbawienia trąbiły na wojskową nutę, zanosząc się lamentem pradawnych chrześcijańskich legionów. Akurat tam i wtedy te dźwięki (brzęk czyneli i łoskot bębnów zapiętych w wysokie kołnierze) brzmiały trochę dziwacznie, niby łajanie dzieci za jakiś otchłanny grzech, i chyba irytowały przechodniów. Ale urocze, niczym niezrażone dziewczyny załatwiały sprawunki we wszystkich obłędnych sklepach, maszerując przez ich magnetyczny zmierzch, jakby były tamburmajorami, wysokie i różowe, z kolorowymi paczkami przyciśniętymi do wrażliwych piersi. Owczarek alzacki niewidomego spał, nie zwracając na to wszystko uwagi.

W końcu dotarliśmy do mieszkania Quincy'ego. Otworzyła nam jego żona. Przedstawiłem jej B.G. Haines, swoją dziewczynę na ten wieczór, i słysząc jednym uchem, że rozmawiam z panią Quincy o Indiach, zacząłem równocześnie liczyć gości. Liczyłem obecnych, bo taki już miałem zwyczaj. To, ile osób zgromadziło się w danym miejscu, wydawało mi się istotne - może dlatego, że w docierających raz po raz wiadomościach o katastrofach lotniczych i starciach wojskowych zawsze podkreślano liczbę zabitych i zaginionych. Taka dokładność działa na odrętwiały mózg jak elektryczne łaskotki. Drugą z kolei sprawą do ustalenia było natężenie wrogości. To akurat udawało się bez większego trudu. Wystarczało patrzeć na ludzi, którzy patrzyli na mnie, kiedy wchodziłem. Jedno przeciągłe spojrzenie dawało zazwyczaj dość dokładny odczyt. W salonie było trzydzieści jeden osób. Mniej więcej trzy na cztery sprawiały nieżyczliwe wrażenie.

Moja dziewczyna i żona Quincy'ego uśmiechnęły się, stwierdziwszy, że obie mają kolczyki w kształcie pacyfek. Zaprowadziłem B.G. do salonu. Czekaliśmy, aż ktoś podejdzie i nas zagadnie. Byliśmy przecież na przyjęciu, więc nie chcieliśmy rozmawiać tylko ze sobą. Dowcip polegał na tym, żeby na cały czas trwania imprezy rozejść się w różne strony i znaleźć interesujących rozmówców, a dopiero pod sam koniec znowu się spotkać i powiedzieć sobie nawzajem, jaki koszmarny mieliśmy wieczór i że miło znów być razem. W takich zachowaniach tkwi esencja cywilizacji Zachodu. Ale w sumie nie miało to żadnego znaczenia, bo w ciągu godziny wszyscy zdążyliśmy się znudzić. Tego rodzaju przyjęcia są tak nudne, że właśnie nuda staje się wkrótce głównym tematem rozmów. Człowiek chodzi od grupki do grupki i kilkanaście razy słyszy to samo zdanie. „To jest jak film Antonioniego” -mówią ludzie. Ale twarze nie były aż tak interesujące jak w jego filmach.

Postanowiłem pójść do łazienki i przejrzeć się w lustrze. Na ścianie wisiało w ramkach sześć inskrypcji wydrukowanych na lśniącym papierze dużymi, grubymi literami, czcionką sześćdziesięciopunktową, naśladującą pismo odręczne, żeby wyglądały prawdziwie. Trzy były bluźniercze, a trzy nieprzyzwoite. Ramki musiały chyba sporo kosztować. Zauważyłem, że na ramionach mam łupież. Już chciałem go strzepnąć, kiedy do łazienki weszła niejaka Pru Morrison. Przyjechała z okręgu Bucks i dopiero zaczynała się wkręcać w wir wielkomiejskiej monotonii. Stała przede mną, rozpłaszczona na zamkniętych drzwiach. Miała równo osiemnaście lat, a ja byłem i za stary, i za młody, żeby się nią zainteresować. Mimo to wolałem ukryć przed nią swój łupież.

*

Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Noir Sur Blanc.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną