To bardzo powieściowa sytuacja – młody autor przybywa do wiejskiej posiadłości starego pisarza, by zebrać materiały do jego biografii. Problem w tym, że ów stary pisarz to Mamoon Azam, osiadły w Anglii hinduski skandalista, legenda pierwszej fali literatury postkolonialnej, „rozpustny, kosmopolityczny, nadużywający alkoholu kobieciarz”, drwiący na równi z religii i utopii multikulturalizmu. Ale młodzieniec imieniem Harry też nie jest bez grzechu – to zakochany w sobie seksoholik z ambicjami nie tyle biografa, ile demiurga. Każdy z nich ma coś do ugrania: Mamoon chce w jesieni życia powrócić na literacką scenę, Harry oczekuje, że rozmowy z Mamoonem, a także z tymi, „którymi Mamoon wzgardził, których obraził, wykorzystał albo zerżnął”, będą dla niego katapultą do wielkiej kariery.
W Wielkiej Brytanii konsekwentnie rozpoznawano w postaci Mamoona złośliwą karykaturę indokaraibskiego noblisty V.S. Naipaula, ale Hanifowi Kureishiemu w „Ostatnim słowie” nie chodziło chyba o tego rodzaju prostolinijną satyrę. Jego powieść, choć bawi się farsową, frywolną, a miejscami rozkosznie amoralną fabułą, próbuje zadawać poważne pytania: Czy lojalność wobec swoich korzeni w ogóle ma sens? Czy pisarski sukces to faustowski pakt z siłami piekieł i sublimacja seksualnej dominacji? I czy każda biografia siłą rzeczy jest „życiem opowiedzianym ponownie jako farsa przez idiotę”? Kureishi – twórca przecież wybitny – nie wykorzystał w pełni dramatycznego potencjału swojej historii. Niemniej warto czytać „Ostatnie słowo” dla Mamoona, wszetecznego nihilisty o romantycznym sercu: „Podobno jakiś fan spytał go, jak tworzy, jakim piórem czy na komputerze, a on powiedział, że lubi wsadzać palec w tyłek o poranku i zapisywać wszystko prosto na ścianie w łazience”.
Hanif Kureishi, Ostatnie słowo, przeł. Katarzyna Janusik, Znak, Kraków 2015, s. 318