„Coś mnie się zdaje, że czereśnie będą w tym roku spore jak końskie jaja” – typowo szwejkowski początek „Pijanych bananów” wyraźnie uświadamia, kto jest literackim mistrzem Petra Šabacha, jednego z najpopularniejszych czeskich humorystów. Oczywiście Jaroslav Hašek. Ale też Bohumil Hrabal. Czyli dwaj giganci anegdoty, którzy na bazie knajpianej gadki – typowo czeskiej specjalności – potrafili zbudować literackie majstersztyki. Šabach nauczył się od nich, że nie istnieją peryferie życia i że w każdym, nawet najbardziej banalnym przejawie rzeczywistości kryje się literacki potencjał. Czwarta już w polskim tłumaczeniu powieść Šabacha pokazuje, że mottem twórczości autora „Gówno się pali” jest hasło „Im mniej, tym więcej”. To główny paradoks tej twórczości, który zapewnił jej spory sukces.
Fantazja jest w „Pijanych bananach” kluczowa, bo za jej pomocą można ubarwić szarą codzienność lat 80. O to przede wszystkim chodzi bohaterom Šabacha – jak pokonać nudę i beznadzieję, jak dać dyla z husakowskiej normalizacji, jak wykiwać system, nawet jeśli jest to tylko system szkolnictwa. Nieustannie ironizujący Šabach nie ukrywa jednak swojego sentymentu dla poprzedniej epoki, w której wszelki chłam mógł stać się wartościowy. Dla nieuleczalnych nostalgików lektura „Pijanych bananów” powinna być rzeczą obowiązkową – koniecznie z równoczesnym obejrzeniem „Pupendo” lub innego filmu na podstawie prozy Šabacha oraz odtworzeniem na YouTube hitu „Holky z naší školky”. A dla wszystkich pozostałych będzie z pewnością świetną zabawą.
Petr Šabach, Pijane banany, przeł. Julia Różewicz, Afera, Wrocław 2015, s. 228