To przypadek najnowszej powieści Joanny Bator. Bohaterka, autorka romansów historycznych, zmienia tożsamość i udaje się szukać śladów rodzinnych do Ząbkowic Śląskich (dawnego Frankenstein, w którym grasuje niebezpieczny królik). Trafia do mieściny zaludnionej dziwacznymi osobnikami i w sam środek groźnych zdarzeń. Cały ten świat jest zrobiony z elementów już znanych, a to w samej prozie Bator (tak jak bohaterka, która przypomina „Ciemno, prawie noc”), a to w innych książkach i filmach (hotel to peerelowska wersja Grand Budapest Hotel, a wszystkie postaci są groteskowo przerysowane). Nawet konstrukcja przypomina powieść „Ciemno, prawie noc”, do której Bator włączyła zapisy forów internetowych – tutaj z kolei mamy nagłówki tabloidów i fragmenty romansu pisanego przez bohaterkę. Otóż tworzy ona fikcję na podstawie prawdziwych zdarzeń swojego życia, ma też taką umiejętność, że ucho wskazuje jej mężczyzn, którzy przynoszą dobre opowieści. To wszystko miałoby sens jako literacka zabawa, parodia tabloidowego świata i kiczowatej literatury, gdyby nie nadmiar atrakcji, które nużą zamiast śmieszyć. „Rok królika” ma tak spiętrzoną fabułę, że czytelnikowi grozi pogubienie wątków i postaci. A już grozy to tu nie ma żadnej. Ciekawy jest tak naprawdę tylko wątek pisania – zapis kryzysu i sposobów na tworzenie opowieści. Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że to tutaj zabrakło dobrej historii wartej opowiedzenia. To wszystko może tylko budzić tęsknotę za dawnymi, świetnymi powieściami Bator: „Piaskową górą” czy „Chmurdalią”.
Joanna Bator, Rok królika, Znak, Kraków 2016, s. 416