Znakomitą pisarkę Siri Hustvedt zwykle przedstawia się jako żonę Paula Austera i to jest dobry przyczynek do jej najnowszej powieści. Jej tematem bowiem jest nieistnienie kobiety – artystki. Harriet Burden, żona znanego nowojorskiego marszanda, nigdy nie była traktowana poważnie w świecie sztuki. Za plecami śmiano się z niej, że wystawia domki dla lalek. Zastanawiała się, czy gdyby była Harrym, a nie Harriet, byłoby inaczej. I po śmierci męża zrobiła eksperyment, stworzyła prace trzem artystom, i – jak się można było spodziewać – ich wystawy odniosły wielki sukces. W masce mężczyzny jej sztuka stała się poważna, komunikatywna i progresywna. Ten performance miał być jej zemstą na męskim świecie, odegraniem się na ojcu, który nigdy nie zaakceptował córki, i mężu, który fascynował się mężczyznami i miał sekretne życie. Prawda miała powoli zostać odsłonięta i zamienić się w triumf. Bogata powieść Siri Hustvedt jest portretem wielokrotnym, zbiorem relacji, próbą rozwikłania zagadki artystki. Opowiada o kobietach w sztuce i nowojorskiej bohemie, a także o żonach i matkach. I przede wszystkim jest to opowieść o dojrzałości i starości – Harriet zaczyna swój eksperyment, kiedy zbliża się do sześćdziesiątki. Dopiero wtedy twórczość znajduje ujście, choć jednocześnie dręczy ją coraz większe poczucie niespełnienia. Próbuje oswoić tę wielość postaci w sobie, tworząc rzeźbę kobietę – dom, w której głowie mieściły się małe ludziki, a także liczby i litery. „Daj człowiekowi maskę, a powie ci prawdę” – pisał Oscar Wilde. Jego śladem poszła „szalona Kapeluszniczka Harriet”, która dzięki maskom i gniewowi mogła wreszcie zaistnieć.
Siri Hustvedt, Świat w płomieniach, przeł. Jerzy Kozłowski, W.A.B., Warszawa 2017, s. 400