Bohater naszych czasów ma kredyt we frankach i musi uciekać z Warszawy. Po „Ślepnąc od świateł”, opowieści o potworze-Warszawie, Żulczyk napisał powieść o małym miasteczku Zybork, do którego przyjeżdża Mikołaj z żoną po utracie pracy w Warszawie. Wraca do domu ojca despoty, do świata, który porzucił kilkanaście lat wcześniej. Zybork jest miejscem pełnym złej energii, z ciemną przeszłością, tutaj została zamordowana pierwsza dziewczyna Mikołaja, tutaj rządzi mafia niejakiego Kalta i giną bez śladu ludzie. Żona Mikołaja, dziennikarka, próbuje te zagadki rozwiązać. Żulczyk dobrze buduje intrygę i konstruuje bohaterów, trzydziestolatków bez pracy, dobry jest też portret małej miejscowości i obraz rodziny, organizmu, który wchłania i pożera. W tym thrillerze-układance strony zła i dobra okazują się czymś innym, niż się czytelnik spodziewa. A wspólnota sama tworzy reguły wymierzania sprawiedliwości. I w tę wspólnotę wrasta bohater, przechodząc przez kolejne męskie wtajemniczenia (cios jest odpowiedzią na cios niemal na każdej stronie), staje się silniejszy, ale niekoniecznie dojrzalszy. Ciekawsza jest postać jego żony, jedynej osoby z zewnątrz, która próbuje zło od dobra oddzielić.
Jednak nowa powieść nie ma tej siły co „Ślepnąc od świateł”. Przede wszystkim dobrze zrobiłaby jej kondensacja – im dalej, tym sposób opowiadania staje się bardziej manieryczny (razi zwłaszcza narracja w drugiej osobie), rwany, czasem patetyczny i rośnie liczba mądrości – sentencji na temat życia. Żulczyk potrafi trzymać w napięciu, ale tutaj można mieć wrażenie nadmiaru efektów i jednocześnie rozmycia tego efektu, który powieść mogłaby wywoływać. Bo mało kto potrafi tak wprowadzać czytelnika w ciemność.
Jakub Żulczyk, Wzgórze psów, Świat Książki, Warszawa 2017, s. 862