Teraz ukazały się wiersze zebrane, w których znalazły się wszystkie teksty autora, w tym rzeczy dotąd nieznane: przygotowane do wydania projekty książek i wiersze wydobyte z plików komputerowych. I w tej całości lepiej widać niezwykłość jego poezji – nieustanne poszukiwanie, ryzyko poetyckie, entuzjazm i niepokój. Widać też poezję jako sprawę najważniejszą, także uporczywy namysł nad językiem – „kłębkiem gramatyki”. Pułka był ważnym punktem odniesienia dla młodej poezji, a przez te pięć lat znaczenie jego poezji jeszcze urosło.
Debiutował tomem „Rewers”, kiedy miał 18 lat, i to był debiut zauważony i doceniony. W następnej książce „Paralaksa na weekend” wykorzystywał figurę paralaksy – zjawiska optycznego polegającego na tym, że inaczej widzimy ten sam przedmiot z różnych punktów obserwacji. Dla Pułki to była figura nieciągłości rzeczywistości. Jak w migotliwym wierszu „Oswajanie snu”, który krąży wokół słów „Chwilo, parasolko i wy: gałązki, sznureczki” i gdzie mieszają się obrazy, brzmienie słów, odwołania do innych poetów, bo sam Pułka był uważnym czytelnikiem choćby Andrzeja Sosnowskiego. Ale takim czytelnikiem, który odchodzi i nieustannie wypróbowuje języki, tak jak w wierszu „miłość, poezja, narkotyki”, który jest tańcem świadomości, języka i śmierci; czy w wierszu szpitalnym „Szczypią szwy po sznytach, na których”. I przy tych wierszach ostatnich chce się wrócić choćby do „Ukrainy (10)”, jednego z wczesnych utworów: „Nie do końca wiem jak to opisać:/Dzieci przy grobie. To w czerwonej/kurtce puka w tablicę, to z drugiej/strony spokojnie pyta – „Kto tam?”.
Tomasz Pułka, Wybieganie z raju, Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2017, s. 432