To pierwsza jego powieść wydana w Polsce, ale w jego dorobku stanowi kolejne wielkie oskarżenie skierowane przeciwko Zachodowi. Rodzina żydowskiego kupca błaga amerykańskiego konsula o wizę, chce uciec z III Rzeszy. Cudem tylko udaje im się przeżyć wojnę, na początku lat 50. przybywają do USA. Jakob Bronsky, bohater obdarzony w dużym stopniu biografią samego autora, mieszka w tanim pokoju, często głoduje. Jego głównym zajęciem jest pisanie powieści, przywoływanie wojny i przeszłości.
Hilsenrath układa losy Bronsky’ego w groteskową opowieść o zderzeniu europejskiej biedy i amerykańskiego, nieludzkiego dobrobytu. Wyszydza karierę psychoanalizy, mieszczańską obyczajowość, wiarę w moc dolara, protestancką etykę pracy. Rozsadza ten amerykański uporządkowany świat, wprowadzając bohatera – włóczykija, łotrzyka, złodziejaszka i intelektualistę w ostatniej koszuli na grzbiecie. Bronsky, zanurzony w języku niemieckim, okazuje się obcy zarówno Amerykanom, jak i niemieckim emigrantom, rozpamiętującym wciąż przeszłość i własny status ofiary. Słabo znamy w Polsce taki sposób pisania o Holocauście, zarazem absurdalny i realistyczny, humorystyczny i oskarżycielski. Ciężar ataku Hilsenratha ustawia go w pobliżu Imre Kertesza, absurd – blisko Philipa Rotha, a jednak to autor zupełnie u nas nieobecny. Niesłusznie.
Edgar Hilsenrath, Fuck America, przeł. Ryszard Wojnakowski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018, s. 300