Zanim dotarła do nas monumentalna książka Paula Austera, już słychać było, że jest to jego powieść życia i wielki powrót do formy. „4321” znalazło się na krótkiej liście Nagrody Bookera, więc nic dziwnego, że wzbudzało wielkie nadzieje. Okazało się jednak, że Paul Auster nie jest pisarzem formatu Philipa Rotha, choć bardzo chciałby nim być. Skojarzeń z Rothem możemy mieć wiele – bohater Archie Ferguson pochodzi z żydowskiej rodziny (o polskich korzeniach) z Newark, rzecz dotyczy drugiego i trzeciego pokolenia emigrantów. A w tle – podobnie jak w dwóch częściach słynnej trylogii Rotha: „Wyszłam za komunistę” i „Amerykańskiej sielance” – mamy czasy maccartyzmu, a potem wojnę w Wietnamie.
Ferguson urodził się, podobnie jak Auster, w 1947 r., a jego życie poznajemy w czterech wersjach. Mamy więc Fergusona nr 1, 2, 3, 4 – jak w tytule powieści. Zaskoczeniem jest rozmach tej realistycznej panoramy. Każdą wersję życia bohatera Auster pokazuje bardzo drobiazgowo. I ta opowieść sprawia wrażenie uwięzionej w szczegółach. Zupełnie inaczej niż u Rotha, u którego dramatyczne losy postaci splatały się z wielką historią, a wszystko miało wymiar tragiczny. Tutaj brniemy przez codzienność, która w wymiarze każdej opowieści jest ciekawa, ale w całości staje się mozolna. Bohatera w jego czterech wcieleniach bez przerwy spotykają jakieś katastrofy, ale sposób narracji nie pozwala się nimi przejmować. Okazuje się też, że szczególnie ważny jest (znany z wielu jego książek) wątek pisarza, który tworzy powieść. I w ten sposób Auster znowu stał się więźniem swojego ulubionego tematu. A wyglądało, że będzie inaczej.
Paul Auster, 4321, przeł. Maria Makuch, Wydawnictwo Znak, Kraków 2018, s. 848