Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Fragment książki "Wagina. Kobieca seksualność w historii kultury"

  
Cudzołóstwo jako zachowanie niewłaściwe potępiane było na przestrzeni dziejów przez wiele społeczności. Za wykroczenia seksualne wymierzano rozmaite kary, od odcinania genitaliów po – z pozoru łagodniejsze – okaleczenie bądź amputację nosa. Odcięcie nosa, które może się wydawać karą nieadekwatną do zawinionego czynu, stanowiło zresztą – o czym przekonują historycy i antropolodzy – zaskakująco częstą metodę represjonowania za przeżycie chwil rozkoszy w ramionach innych niż należące do własnego małżonka.

Rzymski poeta Wergiliusz (70–19 p.n.e.) w poemacie epickim Eneida opisał, jak cudzołożników płci obojga poddawano kastracji nosa. W pismach antropologów z początku XX wieku odnajdujemy szczegółowe opisy praktyk ludu Ashanti z Ghany oraz ludów zamieszkujących Afganistan – cudzołóstwo karano tam właśnie odcięciem nosa; z kolei na wyspach archipelagu Samoa urażeni i zazdrośni mężowie nosy swoich żon najzwyczajniej odgryzali. Rdzenne społeczności Ameryki Północnej oprócz amputacji nosa praktykowały także odcinanie uszu i ust oraz skalpowanie. Zagniewani mężowie z plemienia Baiga w północnych Indiach karali swoje kobiety, odcinając im zarówno nos, jak i łechtaczkę. W starożytnych Indiach odcinanie nosa (oficjalna forma kary za cudzołóstwo) było praktyką tak częstą, że lekarze wypracowali chirurgiczne metody rekonstrukcji nosa. We wczesnych medycznych tekstach indyjskich odnajdujemy szczegółowe opisy wykorzystywania w tym celu skóry czoła.

Co ciekawe, skojarzenie nosa z narządami płciowymi nie ogranicza się wyłącznie do starożytnej praktyki amputacji jako kary za cudzołóstwo. Przeciwnie – związek ten przewija się w sztuce, literaturze i nauce na przestrzeni wieków. W Fizjonomice Arystoteles przekonuje o istnieniu powiązania między kształtem nosa człowieka a jego skłonnością do lichwy. W czasach rzymskich powszechnie uznawano nos za symbol narządów płciowych. Wydatny męski nos miał wskazywać na imponujące prącie; skojarzenie to przetrwało zresztą po dziś dzień. Niektórzy nadal doszukują się analogii pomiędzy kształtem nosa a kształtem penisa oraz brody i moszny. Rozpustny rzymski władca Heliogabalus (218–222) zapraszał podobno na orgie tylko tych mężczyzn, których uznawano za nasuti. Określenie to odnosiło się najprawdopodobniej do kształtu ich nosa, na podstawie którego wnoszono, że ich prącie zadowoli kobiety; chodziło zatem o nosy „wysokiej klasy”. Nic dziwnego, że na starożytnych karykaturach męskie nosy mają często kształt falliczny. Aż do średniowiecza, a potem przez kolejne kilkaset lat, kształt nosa uznawano za oznakę rozmiaru penisa.

Podobne wierzenia przetrwały aż do XVII wieku, mimo wysiłków takich anatomów, jak Reignier de Graaf, który usiłował dowieść ich błędności. W dziele Narządy rozrodcze mężczyzn de Graaf wyjaśnia, że brak jest jakiejkolwiek zależności między wielkością nosa i prącia: „podczas sekcji zwłok anatomowie nierzadko obserwują zależność odwrotną”, a żeby dobitnie wyjaśnić swój punkt widzenia, dodał, że „nawet gdyby taka zależność istniała … możliwości seksualne nie zależą od wielkości prącia”. Mimo to powszechnie sądzono, że wygląd nosa pozwala wnioskować o wielkości i stanie prącia, a jego kształt uznawano za wyraz męskości. Nie istniała wśród fizjonomów zgoda co do tego, jaki kształt miałby męskość potwierdzać. Niektórzy przekonywali, że dowodem wigoru seksualnego ma być nos w kształcie trąby. Inni za oznakę pożądliwego mężczyzny uważali nos perkaty.

Kształt nosa pozwalał określić seksualność nie tylko mężczyzn, ale i kobiet. Zresztą związków między nosem i narządami płciowymi dopatrywano się nie tylko na Zachodzie. Zgodnie z założeniami Siang Mien, chińskiej sztuki „czytania” z twarzy, nos miał stanowić miarę żywotności, siły seksualnej oraz umiejętności kochania. Nos to nic innego jak „centrum życia”. Co ciekawe, przekonywano także, że po nosie kobiety można odczytać stopień jej podniecenia. Według starożytnego chińskiego poradnika seksualnego zatytułowanego Sekrety Jaspisowej Alkowy, druga z pięciu oznak pożądania to „stwardnienie piersi i sapiący nos”. Podręcznik podpowiada, że rozszerzone nozdrza i usta „oznaczają, że kobieta pragnie, abyś wprowadził prącie”.

Także według starożytnej chińskiej sztuki zwanej refleksologią nos i górna warga odpowiadają narządom płciowym. Dlatego właśnie pocałunki i obwąchiwanie stanowią naturalną część gry wstępnej i rozkoszy. Szersze objaśnienia odnajdujemy w tekstach tantrycznych, wedle których górna warga stanowi jedną z najczulszych kobiecych stref erogennych, ponieważ łączy ją z łechtaczką subtelny energetyczny kanał nerwowy. Nazwano go „Nerwem Mądrości o Kształcie Konchy”, przypisano kształt muszli i uznano, że jest zakotwiczony w łechtaczce i przekazuje rozkosze orgazmu. Stąd też samo ssanie i całowanie górnej wargi może doprowadzić kobietę do szczytowania.

Zachodnia koncepcja utrzymująca istnienie związku pomiędzy nosem a narządami płciowymi dała początek przekonaniu, że nos kobiety stanowi świadectwo jej życia seksualnego. O ile jednak chińskie poradniki seksualne nauczały, że po nosie można odczytać stan podniecenia, o tyle na Zachodzie nos kobiety miał świadczyć o jej dziewictwie. Trzynastowieczny fizjonom, Michał Szkot, dowodził swoich umiejętności „odczytania” przeszłości seksualnej kobiety podejrzanej o złe prowadzenie się – utrzymywał, że wystarczy, aby zbadał palcem jej nozdrza. Niektórzy lekarze do dziś przekonują, że są w stanie stwierdzić, czy kobieta jest w ciąży, wyłącznie po zmianie kształtu jej nosa.

Tezę o związku nosa z narządami płciowymi odnajdujemy także w starożytnych zachodnich teoriach rozwoju płodu w łonie. U jej podstaw leżało przekonanie, że na rozwój poszczególnych cech płodu wywierają wpływ planety Układu Słonecznego, z których każda odgrywa w kształtowaniu płodu określoną rolę. Trzecim miesiącem rozwoju płodu władał Mars, który odpowiadał za kształtowanie głowy; Słońce królowało w miesiącu czwartym i odpowiadało za wzrost serca. W piątym miesiącu płód przechodził pod władzę Wenus, tradycyjnie postrzeganej jako dostarczycielka seksualnej rozkoszy; Wenus miała obdarowywać kształtujący się płód lubieżnością i żądzą. Popularny traktat z końca średniowiecza, Sekrety Niewieście, poucza, że „w piątym miesiącu Wenus, za sprawą swych doskonałych mocy, cyzeluje zewnętrzne członki i kształtuje między innymi: uszy, nos, usta, prącie u płodów płci męskiej oraz srom, piersi i inne członki u płodów płci żeńskiej”. Po Wenus przychodziła kolej Merkurego, który zawiadywał głosem, brwiami, oczami oraz wzrostem włosów i paznokci.

Nic dziwnego, że ślady powiązania nosa z narządami płciowymi odnajdujemy w literaturze i mowie. Nad podobieństwem prącia i nosa rozwodziła się literatura rzymska. Co więcej, podobieństwo pomiędzy genitaliami kobiety a jej nosem ujęto zwięźle w łacińskiej terminologii seksualnej. Łacińskim słowem nasus, nos, opisywano także łechtaczkę – to przykład ówczesnego slangu seksualnego. Wizerunki przedstawione w książce Joani Blank zatytułowanej Femalia przekonują, że żołądź łechtaczki czasem istotnie przypomina nos – oczywiście zadarty. Echa powiązania nosa z narządami płciowymi pobrzmiewają także w językach innych kultur. Plemię Mehinaku z Brazylii określa łechtaczkę jako „nos pochwy” (itsi kiri). Według Mehinaku łechtaczka kobiety – jej pochwowy nos – przemieszcza się „w poszukiwaniu jedzenia” (prącia); szuka ofiary, węsząc niczym drapieżnik. Pozostałe żeńskie narządy płciowe także porównywano do części twarzy, na przykład czoło do warg czy ujście pochwy do ust.

Mehinaku postrzegają seks jako rodzaj uczty, co zresztą znajduje wyraz w ich języku, w którym czasownik „jeść” oznacza też często „spółkować”. Narządy rozrodcze jednej płci stanowią zatem pożywienie drugiej. W mitach i rytuałach Mehinaku odnajdujemy także porównanie prącia do nosa. Podobnie jest zresztą w przypadku rytuałów innych kultur. W dawnych czasach kobieta mogła zakpić z mężczyzny, który nie jest w stanie osiągnąć wzwodu – stracił męską moc seksualną – robiąc mu w nosie dziurę i umieszczając w niej muszlę ślimaka kauri – porcelanki (symbol pochwy i żeńskiej mocy seksualnej).
  

Jako na górze, tak i na dole

Skąd biorą się tak liczne skojarzenia nosa z narządami płciowymi? Czy z nosa rzeczywiście można odczytać wiadomości o sromie? Korzenie koncepcji kojarzącej nos z narządami płciowymi odnajdujemy jeszcze w starożytnej medycynie. Zgodnie z założeniami Hipokratesa ogląd nosa pozwala zdiagnozować dolegliwości innych części ciała, w szczególności zaś choroby narządów płciowych. Najlepiej o stanie zdrowia świadczyć miały nozdrza. Zdrowych mężczyzn rozpoznawano więc po naturalnie wilgotnych nozdrzach i wodnistej, obfitej spermie. Podczas stosunku wydzielina nosa miała zasychać. Z kolei grecki filozof Celsus (150 n.e.) doradzał mężczyznom, aby przy pierwszych oznakach przeziębienia czy kataru „unikali ciepła i kobiet”, ponieważ akty seksualne prowadziły do zakażenia i podrażnienia nosa.


  
Co ciekawe, medycyna hipokratejska utrzymywała, że powiązanie nosa i narządów płciowych jest u kobiet znacznie bardziej wyraźne niż u mężczyzn. Pogląd ten mógł opierać się na wierzeniu, że w ciele dojrzałej płciowo kobiety znajdował się kanał (po grecku hodos, droga) łączący nozdrza i usta (otwory głowy) z otworem płciowym, pochwą. Zwolennicy tej teorii przekonywali, że przewód ten jest z obu stron zakończony ustami (stoma) i że oba te otwory są podobne. Echa tej teorii pobrzmiewają we współczesnej terminologii medycznej i nazewnictwie. Zarówno głowa, jak i narządy płciowe mają szyję (cervix), otwór (usta i ujście macicy) oraz wargi. Także w innych kulturach opisywano ujście pochwy jako drugie usta; dotyczy to, na przykład, plemienia Mehinaku, o którym już wspominałam. Warto w tym miejscu nawiązać raz jeszcze do refleksologii, która przekonuje o powiązaniu ust z narządami płciowymi, oraz do medycyny zachodniej, która doradza kobietom, aby w ostatniej fazie porodu rozluźniły usta – ma to ułatwić wypchnięcie dziecka z pochwy. Przypisanie ujściu pochwy roli drugich ust pozwala też wyjaśnić hiszpańskie powiedzenie: Ella habla por en medio en las piernas – „Ona mówi spomiędzy nóg”.

Hipokratejską teorię hodosu – przewodu zakończonego otworami (nos, usta, narządy płciowe) – wykorzystywano na wiele sposobów. Ogląd jednego krańca miał umożliwić diagnozę chorób drugiego; z dowolnego zaś krańca można było wnioskować o stanie całego przewodu. Hodos można było leczyć z obu stron – „od góry” (ano) bądź „od dołu” (kato). Tak powstało wiele metod diagnozowania na podstawie powiązań nosowo-płciowych. „Suche, zatkane, odchylone od pionu” nozdrza miały stanowić oznakę zamknięcia i wykrzywienia łona. Nozdrza naturalnie wilgotne miały świadczyć o wilgoci i obfitości sperma muliebris (nasienia żeńskiego), stanowiły zatem oznakę zdrowia.

Zgodnie z teorią hodosu jednym z najważniejszych sygnałów zdrowotnych była miesiączka. Początek cyklu miał zwiastować ból gardła. Krwawienie z nosa wiązano z wkraczaniem w okres dojrzewania, miesiączką lub porodem. Ponieważ zakładano, że pochwę łączy z nosem bezpośredni kanał, krwawienie z nosa uznano za odwrócone miesiączkowanie u kobiet, których menstruacje były skąpe bądź występowały sporadycznie. Według Aforyzmów Hipokratesa – zbioru mądrości medycznych: „Jeśli miesiączka jest zbyt skąpa, wówczas dobrze jest, jeśli następuje krwotok z nosa”.

Hipokratejska teoria wiążąca nos z narządami płciowymi przetrwała bardzo długo. Ponad tysiąc lat od jej powstania nadal stanowiła podstawę leczenia kobiecych przypadłości. Dowodzi tego Trotula, najbardziej wpływowe kompendium medycyny kobiecej w średniowiecznej Europie. Zawiera między innymi porady „odnośnie przebiegu porodu”: „gdy nadchodzi czas rozwiązania … należy kichać z zatkanym nosem i ustami, aby moc i duch skierowały się ku łonu … Należy też przygotować pastylki z galbanu, zarzewki cuchnącej, mirry i ruty, i okadzać nimi nos. Nade wszystko kobieta musi odczuwać chłód, a nosa nie można okadzać zapachami przyjemnymi. Tymi można okadzać otwór łona…”.

Niepokojące, że okadzanie łona czy pochwy stanowiło powszechną praktykę w średniowieczu. Kobietę sadzano na perforowanym siedzeniu ponad kadzielnicą czy trybularzem. W ten sposób, zgodnie z zaleceniami Trotuli, leczono między innymi brak miesiączki:

Należy wziąć imbir, liście bobkowe i jałowiec. Utrzeć je i włożyć do suchego garnka ustawionego na węglach, a kobietę posadzić na perforowanym krześle, aby przyjmowała dym przez niższe członki, a menstruacja znów wystąpi. Zabieg należy wykonać trzy, cztery razy, a nawet więcej. Jeśli jednak kobieta korzysta z zabiegu często, powinna nacierać pochwę zimnymi maściami, aby nadmiernie się nie rozgrzała.

Teoria hodosu legła najprawdopodobniej u podstaw wielu koncepcji zdrowia kobiet. Weźmy dla przykładu koncepcję „błądzącego łona” („błądzącej macicy”). Na pewnym etapie dziejów uważano, że macica potrafi „wędrować” wzdłuż hodosu, w górę i w dół. To właśnie błądzenie miało stanowić przyczynę takich dolegliwości natury medycznej, jak duszności łona, nazwane później histerią. Duszności łona miały więc występować, kiedy łono przemieszczało się w górę, w kierunku żołądka, klatki piersiowej, serca czy gardła. Według Trotuli do symptomów choroby należały: „utrata apetytu na skutek przemożnej oziębłości serca … Czasem kobieta traci głos, nos jest zniekształcony, usta i zęby zaciśnięte…”.

W wypadku, gdy łono zawędrowało zbyt wysoko, zalecano zwykle smarowanie sromu aromatycznymi mazidłami, których zapach miał nakłonić macicę do powrotu na swoje miejsce. Według Trotuli „łono podąża za słodkim aromatem substancji i ucieka od zapachów nieprzyjemnych”. Dlatego też „uniesienie łona” („duszności łona”) leczono, nacierając srom z zewnątrz i od wewnątrz wonnymi olejkami, na przykład z irysa, rumianku, piżma, palczatki, bądź stosując inhalacje z „kastoreum1, smoły, palonej wełny, lnu lub skóry”. Stawiano także bańki w pachwinach i wokół krocza, a także wywoływano kichanie za pomocą odpowiednich substancji.

Według założeń Hipokratesa rozciągający się od głowy po srom hodos umożliwiał swobodny przepływ nasienia między pochwą a mózgiem. Przekonanie to pozwala wyjaśnić pradawną metodę sprawdzania, czy doszło do skonsumowania małżeństwa – szyję panny młodej mierzono przed i po nocy poślubnej. Podobną metodę stosowano przy identyfikacji cudzołożnic. Teoria przepływu nasienia uzasadniała także przekonanie, że hołdowanie Wenerze – poszukiwanie gratyfikacji seksualnej – nie obywa się bez wpływu na głos danej osoby. Pisarze greccy i rzymscy przekonywali, że po głosie dziewczyny można rozpoznać, czy straciła cnotę, bowiem głos rozdziewiczonych stawał się głębszy. Pisarze okresu Średniowiecza i Renesansu uciesznie przypominali, że po zmianie głosu córki Hipokratesa Diogenes Laertios rozpoznał, że straciła dziewictwo. Może chcieli dołożyć Hipokratesowi.

Oznak wpływu uprawiania seksu na głos dopatrywano się także u mężczyzn. XVII-wieczni autorzy odnotowali, że instruktorzy śpiewu krępowali męskie genitalia – obwiązywali i pętali taśmami – aby uchronić chwałę śpiewaka. Koncepcja przypisująca życiu seksualnemu wpływ na stan głosu przetrwała do XX wieku. W roku 1913 „New York Medical Journal” opublikował pracę zatytułowaną „Powiązania narządów seksualnych z uchem, nosem i gardłem”. Autor pracy przekonywał: „Po nocy poświęconej Wenerze pacjenci cierpiący na dolegliwości nosowe, słuchowe i laryngologiczne nieodmiennie doznają pogorszenia swego stanu”. Mówiąc zaś zupełnie poważnie, ostatnie badania wykazały, że 30 procent kobiet, u których stwierdzono dysfunkcję strun głosowych, to ofiary molestowania seksualnego w dzieciństwie.
  

Zapachy i zmysłowość 

Warto pamiętać, że uznanie istnienia powiązań narządów płciowych z nosem nie nastąpiło wyłącznie na skutek fizycznego podobieństwa i domniemanych procesów fizjologicznych. Zmysł powonienia od zawsze uważano za zmysł seksualny, najintymniejszy, zwierzęcy. Według Rousseau węch to „zmysł pamięci i żądzy”. Na przestrzeni wieków szeroko przypisywano zapachom rolę potężnych bodźców seksualnych – ich afrodyzjakalne właściwości wykorzystywano w recepturach perfum i sławiono w poezji; często jednak filozofowie i urzędnicy przypisywali im złe wpływy. Za jeden z najbardziej poszukiwanych afrodyzjaków uchodził cybet – wydzielina gruczołów okołoodbytowych cywet2, przypominająca miód. Według słów średniowiecznego pisarza, Petrusa Castellusa, „Cybet wywołuje u kobiety wielką chęć spółkowania, tak że niemal natychmiast pragnie ona uprawiać z mężem miłość. Jeśli mężczyzna czuje nieodparte pragnienie, powinien zanurzyć prącie w cybecie i niespodziewanie się nim posłużyć, a wówczas sprawi kobiecie największą przyjemność”.

Również piżmo uchodziło na przestrzeni wieków za potężny katalizator miłości. W XIX wieku francuski pisarz Emil Zola tak oto pisał o piżmie i kobietach: „Stosując odrobinę piżma, oddaje się zakazanym rozkoszom. Popadła w nawyk ukradkowego wąchania. Odurza się nim, aż do wystąpienia orgiastycznych konwulsji”. Jeden z XVII-wiecznych pisarzy przestrzegał przed nadmiernym używaniem piżma, powołując się na parę kochanków, którzy natarłszy genitalia piżmem przekonali się, że – podobnie jak psy – nie mogą się po stosunku rozdzielić.

Zmysłowe zapachy niejednokrotnie opiewa poezja. Skojarzenia i aluzje, których nie można było wyrazić wprost, zawarto w licznych wersach. W poematach odnajdujemy czarowne wyznania żądzy, nasyconej aromatami pożądania, miłości i narządów płciowych. W Pieśni nad pieśniami para narzeczonych z zachwytem rozwodzi się nad bogactwem zapachów ukochanej osoby, porównując je do gór mirry i wzgórz kadzidła. Podniecona namiętnym opisem obfitości zapachów swego zamkniętego „ogrodu” (waginy), narzeczona wzywa wiatr północy i południa:

wiej poprzez ogród mój, niech popłyną jego wonności!
Niech wejdzie miły mój do swego ogrodu
i spożywa jego najlepsze owoce!


  
Ekstazę wywołaną przez kobiece zapachy opiewa co i rusz XVII-wieczny angielski poeta Robert Herrick, między innymi w wierszach Na Julię rozbierającą się i Miłość pachnidłem najmocniejszym:

Kiedy całuję pierś Antei, czuję
Wonności, z których Gniazdo swe buduje
Feniks; gdy usta – w upojeniu marzą
Wonią kadzidła owiane Ołtarze.
Od stóp po uda, od bioder po dłonie –
Antea w morzu Aromatów tonie.
Milszych zapachów bogini Izyda
Ze swego ciała wonnego nie wyda.
Nawet w ramionach Jowisza Junona
Nie umie pachnieć tak słodko jak ona
.

Okazuje się jednak, że powiązania zmysłu powonienia z seksualnością nie zawsze postrzegano w pozytywnym świetle i to z rozmaitych powodów. Obserwując szczególne upodobanie zwierząt do obwąchiwania genitaliów partnera przed kopulacją, wcześni filozofowie uznali zmysł węchu za mało istotny. Miał to być zmysł bydlęcy; posługując się nim, człowiek nie mógł wznieść się na wyższy poziom kreatywności, jak to ma miejsce w wypadku zmysłów wzroku i słuchu, stanowiących podstawę sztuki i muzyki. Filozofowie średniowieczni uznawali węch za zmysł wulgarny, który w żaden sposób nie przyczyniał się do rozwoju intelektu. Niezwykłe, że zarówno w starożytności, jak i w czasach współczesnych, rozumiejąc, być może, że kontrolować ludzi znaczy kontrolować ich seksualność, władze uznawały perfumy za substancje niebezpieczne i odurzające, po czym zakazywały ich stosowania bądź je ograniczały. W 188 roku p.n.e zakaz używania perfum wprowadzili Rzymianie; wyjątek stanowiły uroczystości o charakterze oficjalnym, ale i wówczas pachnidła należało stosować z umiarem.

Tysiąc sześćset lat później, w roku 1770, angielski parlament wydał ustawę, która miała chronić mężczyzn przed „wyperfumowanymi kobietami”, z obawy, aby czarowne zapachy nie nakłaniały naiwnych panów do ożenku. W XVIII i XIX wieku odradzano stosowanie piżma, bursztynu i cybetu z powodu ich domniemanych szkodliwych i wyniszczających skutków. Antyzapachowa polityka doprowadziła do tego, że wizyta królowej Wiktorii w Paryżu, w roku 1885, wywołała oburzenie. Z jakiego powodu? Brytyjska monarchini użyła perfum z nutą piżma, a w owych czasach zapach ten uznawano za stosowny może w salon mondaine, ale nie na podążającym za modą francuskim dworze królewskim.

Wyszydzony przez filozofów, ochrzczony zmysłem zwierzęcym, kojarzony z seksem i prześladowany za efemeryczność – nic dziwnego, że zmysł powonienia przez wiele wieków był przez naukę ignorowany. Także w dzisiejszych czasach węch pozostaje najmniej znanym spośród pięciu wyróżnionych zmysłów, a na jego badania przeznacza się najmniejsze środki. Dopiero pod koniec XIX wieku zaczęły się wyłaniać sugestie, że u podstaw hipokratejskiego skojarzenia nosa z narządami płciowymi rzeczywiście może leżeć pewna fizyczna zależność. Podziwiając różnorodność cech twarzy i narządów płciowych u wielu gatunków, Karol Darwin zwrócił uwagę na wyjątkowe podobieństwo nosa i narządów płciowych samców mandryli. Jaskrawo cynobrowy nos tej małpy Starego Świata przypomina pod każdym względem ognisto czerwony trzon prącia i odbyt, natomiast kobaltowo-błękitne bruzdy wokół nosa są tej samej barwy co moszna. Ten zaskakujący efekt, który można podsumować stwierdzeniem „jako na górze, tak i na dole”, podkreśla dodatkowo żółtopomarańczowa barwa brody i włosów łonowych. Darwin tak pisał o mandrylu: „Żaden przypadek nie zainteresował i nie zdumiał mnie bardziej niż jaskrawo ubarwiony zad i części tylne pewnych małp … Wydaje mi się … możliwe, że żywe barwy, czy to na twarzy czy zadzie, czy – jak u mandryli – w obu tych miejscach, pełnią funkcję wabika seksualnego i ozdoby”.

Podobieństwo nosa i narządów płciowych charakteryzuje także inne małpy Starego Świata, a według niektórych opinii jest ono szczególnie doniosłe z punktu widzenia zmian statusu rozrodczego widocznych po zmianach wyglądu narządów płciowych i nosa / twarzy. Weźmy samice makaków japońskich. Podczas pięciomiesięcznego okresu rozrodu twarze samic przybierają jaskrawą, różowo-czerwoną barwę, a skóra krocza obrzmiewa. Także samce wykazują zaczerwienienie skóry twarzy, moszny i krocza; ustępuje ono dopiero wraz z cofnięciem jąder i wstrzymaniem ejakulacji, gdy kończy się pora godowa. U samców mandryli jaskrawa czerwień i błękit blednie, jeśli samiec jest podległy innemu, samotny bądź niski rangą w stadzie. Blaknięciu barw twarzy towarzyszy zmniejszenie jąder. Nic dziwnego, że samce o mniej wyrazistych barwach nie kopulują tak często jak te o ubarwieniu jaskrawym i nie odnoszą podobnego im sukcesu rozrodczego. Obecnie wiemy także, że wzrost wyjątkowo długiego, mięsistego, fallicznego nosa małp z gatunku Nasalis larvatus5 zostaje opóźniony, jeśli w stadzie nie ma samic. Zadziwiające, że podobne powiązanie zaobserwowano u niektórych ptaków. W porze godowej dziób samca pelikana nabrzmiewa, choć utrudnia mu tu widzenie i łowienie ryb.
  

Nos ma łechtaczkę?

W ślad za darwinowskim stwierdzeniem podobieństw cech nosa i narządów płciowych nadeszły zaskakujące informacje o zbliżonej wewnętrznej budowie ludzkiego nosa i narządów płciowych. W roku 1884 amerykański chirurg John N. Mackenzie wykazał, że oddechowa i węchowa błona śluzowa, wyściełająca małżowiny nosa i wąskie szczeliny węchowe, składa się z „erekcyjnej tkanki” przypominającej ciała jamiste łechtaczki i prącia. A zatem nos ma łechtaczkę. Podobnie jak w wypadku narządów płciowych, naczynia krwionośne tkanki nosowej wypełniają się krwią, czyli rozszerzają, w reakcji na pobudzenie seksualne. Nos ludzki jest więc nie tylko podobny do narządów płciowych, ale i reaguje na podniecenie w podobny, „erekcyjny” sposób.

„Erekcja” nosa powoduje jego zatkanie lub nieżyt, doświadczane przez wiele osób po orgazmie, stymulacji seksualnej czy stosunku. Teorię głoszącą, że seks idzie w nos, wyznają ci, którzy nosem zarabiają na życie – testują perfumy, kosztują wino i przygotowują mieszanki herbaciane. Dobrze znają dolegliwość zwaną „nieżytem miodowego miesiąca” – nadwrażliwości nosa na skutek aktywności seksualnej. Głęboko wierzę, że erekcja nosa rzeczywiście ma miejsce, ponieważ doświadczyłam jej w ekstremalny sposób, przeżywszy orgazm. Mój nos drżał, niemal trzepotał, wypełniony doznaniami – czułam wówczas całą głębię otaczających mnie seksualnych aromatów. Zdawało mi się, że wystarczy zaczerpnąć jeszcze jeden oddech, a spowijająca mnie seksualna aura sprawi, że rozpłynę się w wiecznym orgazmie. Niestety, nie udało się, ale wyjątkowo silne wspomnienia pozostały.

Nasilony przepływ krwi do nosa powoduje nie tylko obrzmienie błony śluzowej, ale także wzrost temperatury śluzu. Eksperyment, w którym badano śluz nosa przed i po stosunku, wykazał średni wzrost jego temperatury o 1,5 stopnia Celsjusza. Chłód wpływa na nos, zaciskając go, podobnie jak obkurcza się erekcyjna tkanka łechtaczki czy prącia. Gwałtowne rozszerzenie „erekcyjnej tkanki” nosa uważa się za przyczynę nagłych, często napadowych kichnięć, które mogą towarzyszyć pożądaniu, erekcji narządów płciowych, stosunkom i orgazmom. W roku 1875, w tekście Observationes Rares de Médecine, Stalpart de Wiel wspomniał o „jednostkach, u których spółkowanie poprzedzają często kichnięcia”.

W roku 1884 John Mackenzie opisał „mężczyznę temperamentu sangwinicznego, który za każdym razem, gdy pieścił żonę, kichał trzy do czterech razy”; w roku 1913 inny badacz odnotował podobny przypadek pacjenta, „który często kichał na sam widok urodziwej dziewki”. Odkąd jeden z moich przyjaciół wyznał, że reaguje podobnie na podniecające myśli, każde jego kichnięcie wywołuje u mnie pytający uśmiech. Z seksualnymi doznaniami wiąże się nie tylko kichanie, ale i sapanie. U pewnej pacjentki z okresu wiktoriańskiego astmatyczny oddech „powiązany z zatkaniem nozdrzy” ustąpił dopiero wówczas, kiedy przestała noc w noc uprawiać z mężem seks. Obecnie molestowanie seksualne uznaje się za jedną z przyczyn występowania napadowych kichnięć.

    
Narodziny medycyny nosowo-płciowej

Kiedy pod koniec XIX wieku uznano istnienie fizjologicznego związku pomiędzy ludzkim nosem a narządami płciowymi, otworzyło się nowe pole badawcze – medycyna nosowo-płciowa. Na przestrzeni około 25 lat powstało wiele prac, książek, wykładów i rozpraw zgłębiających powiązania między nosem, powonieniem, narządami płciowymi i seksualnością. W roku 1912, pod koniec renesansu nosowo-płciowego, E. Seifert wysunął hipotezę, że narządy płciowe i nos wiąże „odruch nerwowy”, stanowiący klucz do zgłębienia wszelkich aspektów ludzkiego zdrowia i spełnienia.


  
Medycyna nosowo-płciowa proponowała dziwaczne terapie problemów ginekologicznych. Pod koniec XIX wieku Wilhelm Fliess, jeden z najbliższych współpracowników Zygmunta Freuda, usiłował precyzyjnie określić rejony nosa powiązane z żeńskimi narządami płciowymi. Kiedy już dokonano identyfikacji „stref płciowych” (Genitalstellen) na błonie śluzowej nosa (następowało z nich krwawienie w określonych fazach cyklu miesiączkowego i ciąży), postanowiono wykorzystać je w terapii przeróżnych chorób ginekologicznych. Do proponowanych metod leczenia należało przyżeganie, ale także zdecydowanie przyjemniejsza donosowa aplikacja kokainy. W czasach rozkwitu medycyny nosowo-płciowej pacjentce z bólami porodowymi czy bolesnym miesiączkowaniem przepisywano porcję kokainy. Fliess wysunął także przypuszczenie, że w kilku przypadkach spontaniczna aborcja została przypadkowo wywołana przez chirurgiczne zabiegi nosa.

Fliess, Mackenzie i inni znawcy medycyny nosowo-płciowej postanowili zbadać wpływ poszczególnych faz cyklu miesiączkowego i ciąży na nos. Wkrótce odnotowano, że błona śluzowa nosa kobiet najpierw nabrzmiewa i czerwienieje, staje się przekrwiona i wrażliwa, po czym następuje jej krwawienie – dzieje się to z regularnością odpowiadającą cyklowi miesiączkowemu o długości 29,5 dnia. Krwotoki z nosa występujące podczas miesiączki nazywano miesiączką zastępczą – krwawieniem menstruacyjnym z innego otworu. Wskazywano także, że w miarę zaawansowania ciąży zwiększona liczba kobiet skarżyła się na zatkany nos bądź sporadyczne krwawienie z nosa.

Przyczynę regularnych krwawień z nosa odkryto dopiero pod koniec lat trzydziestych XX wieku, a to za sprawą badań nosa i narządów płciowych samic makaków. Hector Mortimer, kanadyjski otolaryngolog, zaobserwował zaskakujące czerwienienie i obrzmienie skóry krocza małp z jednoczesnym czerwienieniem błony śluzowej nosa. W wypadku tych i innych (ale w żadnym razie wszystkich) naczelnych obrzmienie okolic krocza i odbytu osiąga apogeum tuż przed owulacją, kiedy występuje najwyższe stężenie estrogenów we krwi. Dawni myśliciele mieli rację, doszukując się powiązań nosa z narządami płciowymi. Być może tajemniczy hodos Hipokratesa to nic innego jak hormony.

Obecnie przyjmuje się istnienie związku między poziomem hormonów we krwi a ich oddziaływaniem na ludzki nos i jego błony śluzowe. Nieżyt naczynioruchowy (zapalenie błony śluzowej nosa) stanowi częsty przypadek w okresie ciąży i dojrzewania, kiedy to poziom estrogenów gwałtownie rośnie. Podniesiony poziom estrogenów we krwi w czasie ciąży wiąże się ściśle z zatkaniem nosa. Warto wiedzieć, że podczas owulacji u wielu kobiet wrażliwość na zapachy znacznie się zwiększa; zawdzięczają to właśnie wpływowi hormonów na śluzówkę nosa. Niższy próg wrażliwości zapachowej u kobiet w okresie owulacji udowodniono podczas badań laboratoryjnych.

Istnienie hormonalnego powiązania nosa z narządami płciowymi uwidacznia się w szeregu dolegliwości. Chroniczne niewykształcenie błony śluzowej nosa (nieżyt zanikowy) często wiąże się z nieregularnymi miesiączkami bądź ich brakiem, natomiast syndrom Kallmana współwystępuje z brakiem węchu (tzw. anosmia) i niewykształconymi gonadami: jajniki zawierają wyłącznie niedojrzałe pęcherzyki jajnikowe; niewielkich rozmiarów jądra nie wytwarzają plemników, prostata jest niewyczuwalna. Utrata powonienia ma także niekorzystny wpływ na życie płciowe – ponad jedna czwarta cierpiących na brak węchu wykazuje także dysfunkcje seksualne. Zmysł powonienia, jak się wydaje, stanowi integralną część zarówno rozwoju seksualnego, jak i dojrzałej seksualności.
  

…chętnie pozna…

Ludzka anatomia i fizjologia dowodzą związków nosa z narządami płciowymi, a cząsteczki hormonów przekazują w obie strony informacje za pośrednictwem krwi. Skąd ten intymny związek? Czemu nos i zmysł węchu są powiązane z ludzką anatomią płciową? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy się cofnąć o wiele milionów lat. Podstawowym zadaniem zmysłu powonienia jest wyposażenie danego organizmu w umiejętność reagowania na chemiczne sygnały środowiska. Węch jest zatem zmysłem chemicznym. Aby wywołać doznanie, konieczna jest obecność cząsteczek określonego rodzaju w powietrzu lub wodzie.

Węch jest zmysłem pierwotnym. Dostarcza bodźców za sprawą substancji chemicznych; jest równie stary jak samo życie i stanowi cechę wszystkich organizmów, od najmniejszych po największe. Nawet najprostsze i pierwotne organizmy jednokomórkowe, które nie mają układu nerwowego ani wyspecjalizowanych receptorów czuciowych, charakteryzuje zdolność (za sprawą chemoreceptorów) do reakcji na obecność substancji chemicznych (chemosygnały) w środowisku. Chemiczna komunikacja – węch – to ich sposób na to, by znaleźć pożywienie i uniknąć niebezpieczeństwa, zarówno działania substancji toksycznych jak i ze strony drapieżników. Kiedy zaś doszło do pierwszego seksualnego (w odróżnieniu od aseksualnego) zbliżenia (mogło to mieć miejsce około miliarda lat temu), chemiczny zmysł powonienia stanowił jedyny dostępny układ, który mógł umożliwić prokreację. Oto główny powód, dla którego powonienie odgrywa wyjątkową rolę w rozmnażaniu. Od tamtej pory w proces rozmnażania włączyły się i inne zmysły, ale węch pozostał na ich czele.

Według przypuszczeń rozmnażanie płciowe odbywało się początkowo w wodzie. Zanim wspólni przodkowie ludzi i innych organizmów zaczęli rozmnażać się na lądzie, robili to w morzu. Tymczasem seks w wodzie, jak wspomniałam wcześniej, to ryzykowna sprawa, jeśli nie posiada się wewnętrznych narządów płciowych. Tarło, w którym woda ogrywa rolę zastępczego łona, oznacza dla przedstawicieli obu płci dodatkowe niebezpieczeństwa. Wystarczy uwolnić gamety w nieodpowiedniej chwili, a woda przemieści jaja i plemniki w różne miejsca i szanse na prokreację spełzną na niczym. Najważniejsza jest zatem synchronizacja, rozmnażanie skoordynowane, kluczem zaś – umiejętność zareagowania na obecność innych. Czy to aby przedstawiciele tego samego gatunku? Czy są odmiennej płci? Czy są dojrzali płciowo? Jeśli na wszystkie trzy pytania pada odpowiedź twierdząca i jeśli nie widać oznak bezpośredniego zagrożenia, po obu stronach może dojść do równoczesnego orgazmicznego uwolnienia gamet do wody. Co ciekawe, wiele spośród substancji chemicznych, które wywołują ejakulacyjną reakcję u pierwotnych stworzeń, na przykład żachw, działa także na ludzi, tyle że my stosujemy je w nieco inny sposób, choć w tym samym celu. Co więcej, ludzkie hormony gonadotropowe (stymulują jajniki lub jądra) wpływają również na uwolnienie gamet żachwy. Nie wszystko podlega zmianom. Jesli coś działa dobrze, Matka Natura chętnie to powiela.

Ponad sto lat temu niemiecki biolog i filozof Ernst Haeckel uznał węch za pierwotną siłę przyciągania w kopulacyjnej unii gamet męskich i żeńskich. Zgodnie z jego teorią erotycznego chemotropizmu, komórki rozrodcze mają pierwotną świadomość (Seelenthätigkeit), a odnajdują się nawzajem za sprawą prymitywnego powonienia. Według Haeckla pociąg do płci przeciwnej to nic innego jak reakcja na zachętę gonad. W świetle intrygujących domysłów Haeckla obecnie wiemy, że po uwolnieniu gamety (przynajmniej niektórych organizmów) same wyszukują sobie parę. Zarówno męskie, jak i żeńskie gamety grzyba z gatunku Allomyces macrogynus uwalniają substancje chemiczne, dzięki którym komórki rozrodcze na siebie trafiają. Gamety żeńskie wydzielają związek zwany syreniną, który wabi plemniki – powoduje napływ jonów wapnia do cytoplazmy znajdujących się w pobliżu plemników, które, w konsekwencji, kierują się w stronę źródła substancji chemicznej – gamety żeńskiej. Męskie gamety także wydzielają wabik zwany parysyną – wyczuwają je zatem i podpływają w ich kierunku komórki żeńskie. Podobne proste układy chemosensoryczne uważa się za wyjściowe dla wyspecjalizowanych układów hormonalnych (cząsteczki-posłańcy uwalniane do wewnątrz organizmu) i feromonalnych (substancje-komunikaty uwalniane przez organizm do środowiska).

Należy pamiętać, że ssaki daleko odbiegają pod tym względem od prostych organizmów jednokomórkowych. Jesteśmy wysoce rozwiniętymi stworzeniami, o wielu wyspecjalizowanych narządach, gruczołach i złożonych układach komunikacji. Nos stanowi główny narząd chemosensoryczny ssaków; to on otrzymuje informacje węchowe i przekazuje je bezpośrednio i błyskawicznie do mózgu. Powszechna teoria ludzkiej wrażliwości chemosensorycznej zakłada, że w porównaniu z niezwykłym węchem innych ssaków, na przykład ogarów, nasz węch jest mocno upośledzony.

To jednak mylna interpretacja. Owszem, daleko nam do zdolności ogarów, ale na nasze zdolności węchowe nie powinniśmy fukać. Potrafimy rozpoznać co najmniej sto tysięcy różnych zapachów.
  

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną