Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Fragment książki "Diana Mosley. Angielska przyjaciółka Hitlera"

 
Więzienie miało pozostawić trwałą bliznę na całym życiu Diany.

Było to urzeczywistnienie jej najbardziej przerażających fantazji, takich jak te, które w dzieciństwie napełniały ją strachem przed szkołą z internatem - brak prywatności, nieustanna przymusowa obecność innych ludzi, odarcie z wrodzonej godności, fizyczny dyskomfort i surowa, przygnębiająca atmosfera pozbawiona wszelkiej subtelności i piękna. Była przyzwyczajona do białej pościeli, wykwintnego jedzenia, służby, drogich mebli i obrazów; była z natury wybredna, a komfort i piękno otoczenia miały dla niej ogromne znaczenie od wczesnego dzieciństwa. Bardziej niż ktokolwiek inny w jej rodzinie potrzebowała przestrzeni, umysłowej, emocjonalnej i fizycznej, aby w niej rozkwitać. Więzienie, ze swoimi małymi, ciemnymi, dusznymi, przyprawiającymi o klaustrofobię celami, ze swoim brudem, plugastwem i przytłaczającą brzydotą, było doświadczeniem wyciągniętym z jakiejś czarnej studni koszmaru. (Mosley, z drugiej strony, kiedy zapytano go po wojnie, jak udawało mu się tak dobrze znosić więzienie, odparł: „Och, po Winchesterze więzienie to nic”).

Dla wszystkich więźniów, czy to odsiadujących wyroki za konkretne przestępstwa, czy sprowadzonych, jak powiedziano większości aresztowanych na podstawie Rozporządzenia 18B, „na kilkudniowe przesłuchanie”, życie w Holloway zaczynało się w taki sam sposób: kilkoma godzinami odosobnienia w pomieszczeniu tak ciasnym, że przypominającym raczej kaftan bezpieczeństwa. Była to metalowa cela półtora na półtora metra, której siatkowy druciany dach narzucał skojarzenie z klatką. Tam nowy więzień czekał na procedurę przyjęcia, skracając sobie czas wielkim kubkiem kakao i dwiema kromkami chleba z margaryną. Diana przebywała w tej trumnopodobnej „skrzynce” przez niemal cztery godziny. Potem przyszło rutynowe zdejmowanie odcisków palców, kąpiel, ważenie, oględziny lekarskie - podczas których więźniarki pytano, czy są w ciąży - i badanie na okoliczność chorób wenerycznych, wszy i świerzbu.

Wreszcie więźniów odprowadzono do cel. Były to pomieszczenia trzy i pół na dwa metry i trzy metry wysokości, z bielonymi ceglanymi ścianami i kamienną bądź drewnianą podłogą. Ciężkie metalowe drzwi nie miały od wewnątrz klamki; na poziomie oczu znajdował się pięciocentymetrowy wizjer, przez który strażnik mógł widzieć całą celę. Dwa metry nad poziomem podłogi na jednej ze ścian było pojedyncze małe okno składające się z czternastu szyb o wymiarach piętnaście na dwadzieścia centymetrów, z których tylko dwie się otwierały. Jedyne sztuczne światło dawała 25-watowa żarówka. Wyposażenie każdej z cel stanowił prosty drewniany stół, krzesło, wiadro, miska i dzbanek do mycia, blaszany talerz i nóż, widelec lub łyżka, wielki kubek bez ucha z cienkiej porcelany z monogramem GR (Georgius Rex) i koroną oraz niska prycza z desek. Szorstkie prześcieradła i koce, tak wąskie, że ledwie dawało się w nie owinąć, były poplamione i szare mimo ciągłego prania. „Czystą” pościel wydawano raz w miesiącu. „W Holloway przeżyłam wstrząs. Myślałam, że to będzie jak obóz wojskowy - bardzo spartański i zdyscyplinowany i bardzo czysty. Ale tam było brudno” - napisała jedna z więźniarek, Louise Irvine.

Najgorsze były toalety. Pośrodku każdego znajdowała się nisza mieszcząca jedną lub czasem dwie toalety przeznaczone dla dwudziestu do trzydziestu cel i umywalki. Więźniarki rzadko korzystały z tych toalet, z tego prostego powodu, że kiedy otwierano cele, odbywało się zbiorowe opróżnianie naczyń z nieczystościami. Toalety były często zapchane, a podłoga wokół nich pokryta ekskrementami. Większość kobiet wolała rząd toalet zewnętrznych stojących po jednej stronie brukowanego dziedzińca spacerowego. Na początku swojego pobytu w więzieniu Diana, zobaczywszy pewnego ranka, że jedna z nich jest szczęśliwym zrządzeniem losu pusta, natychmiast do niej pobiegła; kiedy wyszła, powiedziano jej, iż czerwony krzyż na drzwiach oznacza, że jest przeznaczona dla osób z chorobami wenerycznymi (obiegowy mit głosił, iż można się nimi zarazić przez korzystanie ze wspólnej toalety). „Wszystkie toalety i urządzenia do mycia były archaiczne i niewiarygodnie brudne” - wspominała inna więźniarka.

Więzienie Holloway zostało zbudowane na planie gwiazdy z kilkoma blokami, czyli skrzydłami, każde o czterech kondygnacjach, zbiegającymi się w punkcie centralnym. Więźniów z chorobami skórnymi umieszczano zwykle w skrzydle A, skrzydło D było przeznaczone dla skazanych po raz pierwszy, a skrzydło E dla więźniów przebywających w areszcie śledczym. Kobiety w ciąży i większość prostytutek kierowano do skrzydła C. W 1940 roku w skrzydłach B i D przetrzymywano zwykłych więźniów oraz internowanych wrogich cudzoziemców - Niemców, Austriaków i Włochów; część z nich stanowili żydowscy uchodźcy, a część osoby, które poślubiły Brytyjczyków. Aresztowani na mocy Rozporządzenia 18B byli początkowo umieszczani wśród zwykłych więźniów. Później większość z nich przeniesiono do skrzydła F.

Diana, która przybyła do Holloway około piętnastej czterdzieści pięć, została wypuszczona z „izby przyjęć” o dziewiętnastej czterdzieści pięć i stanęła przed obliczem „niesympatycznego” doktora Rougvie’go. Już dawno minęła pora - szósta po południu - kiedy zwykle karmiła Maksa, toteż piersi miała obrzmiałe i obolałe. Wciąż przekonana, że spędzi w Holloway zaledwie dzień lub dwa, powiedziała doktorowi Rougvie’mu, że zabrała ze sobą pompkę do odciągania pokarmu i wolałaby skorzystać z niej sama. Bez badania odprowadzono ją do celi na drugim piętrze skrzydła F. Tam zaczęła przygotowywać się na noc, ponieważ o dwudziestej trzydzieści zamykano cele i gaszono wszystkie światła, ale kiedy nadeszła strażniczka, odkryła, że w drzwiach celi nie ma zamka. W oświadczeniu dla władz miesiąc później Diana opisała, co się wtedy stało.

„Wówczas zabrano mnie do zupełnie ciemnej, dusznej i bardzo brudnej celi na parterze. Małe okienko było całkowicie zasłonięte workami z piaskiem. Nie było światła ani powietrza. Podłogę spłukano wodą, aby zmyć część brudu. Nie było łóżka. Położyli materac na podłodze, przynieśli jakieś brudne koce i poplamione prześcieradła i zamknęli mnie na noc. Do tego czasu piersi bardzo mnie już bolały, ale bałam się ich dotknąć, ponieważ wszystko pokrywał brud, a jak powszechnie wiadomo, czystość ma ogromne znaczenie, kiedy w piersiach jest pokarm”.

Ta cela znajdowała się w osławionym skrzydle E, które stało puste od dziesięciu lat, a później mieli je wypełnić internowani czekający na przewiezienie na wyspę Man. Okna oblepiał brud, który trzeba było zeskrobywać nożem, jeśli chciało się przez nie wyjrzeć. W celi panowała taka wilgoć, że niebawem wypchany słomą materac całkowicie przesiąknął. W tym skrzydle mieściła się również cela śmierci i pomieszczenie, gdzie wykonywano egzekucje, i panowała tam niemal namacalna atmosfera przygnębienia, strachu i rozpaczy.

Diana była zbyt nieszczęśliwa i oszołomiona, żeby się skarżyć. Miała ochotę rozpłakać się z żalu i gniewu, lecz powstrzymywało ją przed tym niezłomne postanowienie, aby się nie załamać w obecności personelu więziennego. Dlatego strażniczka, która pełniła służbę, kiedy przyjmowano Dianę, i musiała ją przenieść do innej celi, miała rację, gdy napisała: „Mosley nie skomentowała sposobu, w jaki posprzątano celę”.

Diana nie była odosobniona w swoim oburzeniu z powodu żałosnych warunków. Co prawda, władze więzienia zrobiły, co w ich mocy, aby nadać mu w miarę schludny wygląd. Kaplica została odmalowana, zieloną i kremową farbą w miejsce poprzedniej brązowej i pomarańczowej, a celę śmierci - w której od egzekucji Edith Thompson podobno straszyło - zamieniono na magazyn. Ale stan wiekowego budynku, prymitywne urządzenia sanitarne i uporczywy londyński smog sprawiały, że brud zdawał się wżerać we wszystkie ściany.

„Bardzo trudno było opisać dokładnie, jak wyglądała moja cela w bladym świetle poranka sączącym się przez małe okno - napisała Nellie Driver, która również została aresztowana jako zajadła faszystka. - Ściany ociekały wilgocią, a materac lepił się od brudu. Moje łóżko to było po prostu kilka desek na podłodze, a członki miałam tak zesztywniałe, że musiałam się podnieść, cal po calu, i zsunąć z materaca”.

Diana nie mogła się zmusić do tego, żeby spać na wilgotnym, cienkim materacu pod brudnym kocem. Przez całą noc siedziała oparta plecami o ścianę celi, rozmyślając o swojej sytuacji - została oderwana od dzieci, od męża, pozbawiona domu, a dwa dni w więzieniu, o których mówili policjanci, wydawały się teraz jakimś nierealnym mirażem. Kiedy o szóstej trzydzieści następnego ranka otworzyły się drzwi celi, czuła się chora.

„Piersi miałam bardzo obrzmiałe i obolałe - czytamy dalej w jej oświadczeniu. - Jedna ze współwięźniarek dała mi siarczan magnezu. Około 9.30 przyszła strażniczka i kazała mi zabrać swoje rzeczy i pościel. Zabrała mnie do skrzydła E i umieściła w celi na najwyższym piętrze. Moja cela w skrzydle F nie była od jakiegoś czasu używana, ponieważ się do tego nie nadawała. W tym czasie w skrzydle E nie było wielu ludzi, a większość z nich stanowili Niemcy. Po południu skrzydło odwiedził doktor Rougvie, a ja poprosiłam o siarczan magnezu i watę. Otrzymałam je dopiero dwadzieścia cztery godziny później, ale na szczęście współwięźniarka dała mi trochę […] Ponieważ wszędzie był brud, obawiałam się, że mogę dostać wrzodów”.

Przez kilka dni odczuwała dotkliwy ból. W poniedziałek kazano jej umyć kamienny podest wiadrem zimnej wody i starą szmatą. Nie pozwalano klękać; Diana, która z trudem poruszała ramionami z powodu obrzmiałych piersi, męczyła się bardziej od innych. W końcu jakaś litościwa więźniarka wzięła od niej szmatę i umyła resztę podłogi.

Zimno dawało się we znaki niemal tak samo jak brud. Nawet latem od murów ciągnęło lodowatym chłodem. Większość więźniów spała przykryta ubraniami. W ciągu dnia krótki spacer - pół godziny na więziennym dziedzińcu - pozwalał zwalczyć zimno ćwiczeniami gimnastycznymi. Brak opału oznaczał, że więźniowie, podobnie jak większość ludzi w Anglii, mogli brać tylko dwa gorące prysznice tygodniowo.

Więzienna dieta, choć pozwalała zaspokoić głód, była zwykle niesmaczna z powodu nieświeżości produktów, niedbałego gotowania lub ubóstwa składników. Racje uzupełniano chlebem, zupą i ziemniakami, gotowanymi w łupinach i często z przyklejoną do nich ziemią. Na śniadanie była owsianka, herbata, chleb i dwa krążki margaryny. W poniedziałki główny posiłek, bekon i fasola, był względnie znośny, ale smażona ryba, którą podawano we wtorki i piątki, tak cuchnęła zgnilizną, że nawet głodne więzienne koty nie chciały jej jeść. W środy i czwartki był zwykle gulasz („całkiem przyzwoity”, twierdzili więźniowie), a w soboty zupa jarzynowa. W niedziele ukoronowaniem tygodniowego jadłospisu była konserwa wołowa, jedyne więzienne mięso, które Diana mogła przełknąć. Tego dnia zamiast herbaty serwowano zawsze kakao, „jedyne w swoim rodzaju”, jak wspominała jedna z więźniarek. „Na wierzchu miało cienką warstwę tłuszczu - czekałyśmy, aż kakao wystygnie, zdejmowałyśmy tłuszcz kawałkiem papieru toaletowego i używałyśmy go jako kremu do twarzy”. Żadna z więźniarek nie zobaczyła nigdy swojej racji masła.


 
Przepełniona obrzydzeniem do więziennych talerzy, z gnieżdżącymi się w ich licznych pęknięciach niewiadomymi zarazkami, których nie mogła wyplenić zimna woda używana do zmywania, Diana, gdy tylko uświadomiła sobie, że nie zostanie szybko zwolniona, poprosiła Sydney, aby przyniosła jej zwykły porcelanowy talerz. Ponieważ w więzieniu pozwalano na posiadanie tylko jednego sztućca, Sydney przyniosła jej też widelec, a ogromny więzienny kubek został zastąpiony mniejszym.

Posiłki wydawano z blaszanych kotłów, tak ciężkich, że musiały je nieść dwie kobiety. Więźniarki przynoszące posiłki z kuchni eskortowała strażniczka. Zamykała i otwierała wszystkie bramy i drzwi, szczękając nieustannie kluczami, gdy ta niewielka procesja szła przez więzienny dziedziniec, przez ogród, gdzie pracowały dziewczęta z domów poprawczych, mijała żłobek, gdzie leżały w wiklinowych koszykach dzieci więźniarek, i wreszcie docierała do kuchni. Roznoszenie posiłków było pożądaną funkcją. W kuchni pracowały kobiety z innych skrzydeł, przekazywano tam sobie informacje i wiadomości, wymieniano plotki. Po powrocie jedzenie rozlewano chochlą, czasem w ciemnościach rozświetlanych latarką strażniczki - słabe, osłonięte kloszami błękitne lampy na podestach były gaszone podczas nalotów lotniczych. Jednocześnie nakładano na talerze pudding. Czasem chleb był tak gliniasty, że więźniarki wyrzucały go przez okno na dziedziniec, gdzie szybko robiły z nim porządek gołębie i szczury. Diana, w przeciwieństwie do wielu kobiet, nigdy nie pragnęła roznosić jedzenia i nigdy tego nie robiła. Kiedy trafiła do Holloway, była za bardzo chora, żeby cokolwiek dźwigać, więc ją pominięto, a skoro raz opuściła kolejkę, jej nazwisko umknęło władzom więziennym.

Niebawem odesłano ją z powrotem do skrzydła F, gdzie przebywała większość z ponad dziewięćdziesięciu członków BU. Była to znacząca poprawa. Wolała być na górze - dostała narożną celę na drugim piętrze, z małym gotyckim oknem zamiast zwykłego kwadratowego - i znalazła się wśród stronników męża. Ponadto mieszkańcy skrzydła F, podobnie jak internowani cudzoziemcy, byli traktowani w sposób łagodniejszy niż zwykli więźniowie. Jak wyjaśniło Ministerstwo Spraw Wewnętrznych władzom więziennym, skazani na podstawie Rozporządzenia 18B oraz internowani nie popełnili żadnego przestępstwa i nie znaleźli się w więzieniu za karę, lecz w ramach zwykłej prewencji, dopóki Komitet Doradczy nie zadecyduje o ich zwolnieniu bądź dalszym zatrzymaniu.

Pod wieloma względami żyło im się lepiej. Kobiety mogły nosić własne ubrania zamiast więziennych uniformów w białe i błękitne pasy i używać kosmetyków. Te, które było na to stać, mogły otrzymywać żywność ze zwykłych sklepów i korzystać z kuchni, żeby zagotować wodę na kawę - jeśli takową miały. Niektóre smażyły ziemniaki zebrane w ogrodzie po odejściu ogrodniczek. Mogły zaprosić przyjaciółkę na herbatę do swojej celi - gość przynosił własne krzesło, talerz, kubek i tak dalej, a jeśli było zimno, koc. W myśl przepisów więziennych udział w nabożeństwie tego wyznania, do którego przynależność zgłaszało się po przybyciu, był przymusowy dla zwykłych więźniów, ale dobrowolny dla internowanych i aresztowanych na mocy Rozporządzenia 18B. Wolno im było również oświetlać swoje cele małymi lampkami zrobionymi z płytkich puszek i sznurków maczanych w oleju od sardynek - Diana, która szybko się przekonała, że te lampki nie nadają się do czytania, nie zawracała sobie głowy ich robieniem - oraz otrzymywać słodycze i papierosy. Jeśli jednak przyłapano 18B na przekazywaniu tych bardzo pożądanych dóbr zwykłym więźniom, kara była taka sama, „czarna cela”, czyli karcer. Poza tym ich drogi krzyżowały się często w kaplicy, gdzie wszystkim pozwalano słuchać biuletynów informacyjnych BBC.

Diana, jako najbardziej żarliwa spośród aresztowanych faszystek, została przywitana ciepło. Wiele kobiet pragnęło okazać swoje oddanie Przywódcy, sprzątając celę Diany, parząc jej herbatę i myjąc za nią podłogę, kiedy przychodziła jej kolej. Diana chciała być traktowana tak jak wszyscy, choć pozwalała czasem jednej szczególnie gorliwej starszej kobiecie, Florence Hayes, sprzątać swoją celę i przynosić różne rzeczy.

Mimo nienawiści do wspólnego życia, Diana robiła, co mogła, by dać wyraz swej solidarności z innymi faszystkami. Dwa lub trzy razy w tygodniu siadywała z nimi przy długim stole na parterze, gdzie spotykały się przy lunchu jako samozwańczy „klub”. Nieodmiennie wyznaczano jej miejsce u szczytu stołu.

Ale chociaż współwięźniarki wspominały ją jako naturalną, bezpretensjonalną i życzliwą, jej ubrania, sposób mówienia, pochodzenie, skłonność do czytania samotnie w swojej celi, zamiast, jak inne kobiety, szukać towarzystwa, izolowały ją od reszty. Podobnie jak uroda, która silnie działała na jej korzyść. Kiedy Louise Irvine zobaczyła ją po raz pierwszy, miała na sobie płaszcz z wielbłądziej wełny:

 „[…] wysoka, szczupła, z jasnymi i zwyczajnie obciętymi włosami, i wyjątkowo piękna. Mimo woli przyszedł mi na myśl opis Heleny Trojańskiej z A Dream of Fair Women Tennysona: «Córka bogów, bosko wysoka i bosko urodziwa» […] Była mizerna i blada, ale twarz rozjaśniał jej uśmiech. Później, kiedy ją poznałam, przekonałam się, że jej uśmiech i jej śmiech są nieodłączną jej częścią”.

Były też skuteczne wobec drwiącego często nastawienia strażniczek. „Listy dla Mosley!” - wołały lub rzucały sarkastyczną uwagę, że więzienie musi się bardzo różnić od tego, do czego przywykła. Zgadzała się z uśmiechem. Niebawem większość zaczęła uśmiechać się w odpowiedzi.

Ale sama w swojej celi gorzko płakała. Stopniowo uświadamiała sobie sytuację. „Kilka dni”, które miała spędzić w więzieniu, dawno minęło; nie popełniła żadnego przestępstwa, a mimo to nikt nie potrafił jej powiedzieć, kiedy zostanie zwolniona. Nie mogła widywać się z mężem i pozwalano jej tylko na jedno półgodzinne widzenie z rodziną co dwa tygodnie. Za każdym razem, kiedy myślała o dzieciach, zaczynała płakać. Starsze były w szkole, ale rozłąka z młodszymi sprawiała jej fizyczny ból. List od niani z Rignell, dwa tygodnie po aresztowaniu, napełnił ją rozpaczliwą tęsknotą.

„Tak się ucieszyłam, kiedy usłyszałam o pani i dowiedziałam się, że czuje się pani lepiej i piersi przestały panią boleć. Na pewno chce pani usłyszeć o dzieciach. Alexander jest zdrowy i szczęśliwy, ale ciągle trochę się dąsa. Chce robić wszystko po swojemu, ale naprawdę się uspokoił, a ta dziewczyna [niańka] świetnie go zabawia, kiedy ja kąpię i karmię małego. Wszyscy jesteśmy szczęśliwi. Max miał butelkę mleka, które zdawało się mu służyć, ale zgłodniał, zanim przyszła pora na następny posiłek. Myślę, że w tym tygodniu będę go karmić tylko krowim mlekiem. Jest uroczy i taki różowiutki i bardzo dobrze śpi, słodki malec, zawsze uśmiechnięty. W ubiegłym tygodniu przybrał na wadze dwieście gramów, co daje prawie dwa kilogramy w ciągu trzech miesięcy i ma 66 centymetrów […] Pojechaliśmy do Banbury i kupiliśmy Alexandrowi czerwony płaszczyk. Wygląda w nim prześlicznie i uwielbia paradować przed lustrem. Jest z niego bardzo dumny. Szkoda, że nie może go pani zobaczyć…”.

Powoli Diana zaczęła się przyzwyczajać do więziennego życia, walcząc z zimnem za pomocą butelek z gorącą wodą i ciepłej odzieży. „Wysyłam ci szary sweter pod szyję i poprosiłam Mabel, żeby przysłała pled, zielony płaszcz i spódnicę” - napisała Pam 21 lipca, trzy tygodnie po aresztowaniu siostry. Diana stwierdziła, że więzienne jedzenie jest w większości niejadalne i żywiła się głównie więzienną wołowiną z puszki („pyszna”) i pełnotłustym serem, który przysłał jej Mosley i który popijała szklaneczką porto - aresztowani mogli otrzymywać alkohol w niewielkich ilościach i Diana zamówiła kilka butelek porto.

Jedyną zorganizowaną rozrywką był amatorski zespół koncertowy z organizacji dobroczynnej, który śpiewał sentymentalne piosenki na stopniach ołtarza - co tak śmieszyło Dianę, że musiała gryźć się w język, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Znacznie przyjemniejsze były recitale gramofonowe urządzane przez pewną bogatą i hojną poule de luxe, aresztowaną z powodu podejrzenia, że jej niemieckie pochodzenie może przywieść młodych oficerów do zdrady kraju. Rozwścieczona aresztowaniem dziewczyna zdołała w jakiś sposób nakłonić policjantów i strażników, by pozwolili jej zabrać do więzienia biżuterię i ogromną kolekcję płyt z muzyką klasyczną - w tym symfonie Beethovena, utwory Chopina, Wagnera, Scarlattiego, Griega i Masseneta. Zamawiała też każdą płytę, której nie miała w swojej kolekcji, jeśli ktoś ją o to poprosił.

Ale nic nie mogło wynagrodzić utraty wolności bez przewidywalnego końca. Jak napisała później Nellie Driver:

Ktoś, kto nie przeżył zdającego się nie mieć końca uwięzienia, nie zdaje sobie sprawy z beznadziei, okrucieństwa i psychicznej tortury tego wszystkiego. Nie popełnić żadnego przestępstwa, zostać napiętnowanym jako zdrajca […] Lata spędzone w więzieniu, ponieważ «w pewnych okolicznościach» możesz się dopuścić jakiegoś nienazwanego, bliżej nieokreślonego czynu przeciwko własnemu krajowi? Ilu obywateli można uwięzić na podstawie przypuszczenia, że «w pewnych okolicznościach» mogliby popełnić kradzież lub morderstwo?

W świecie zewnętrznym opinie były podzielone. Do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych napływały listy. „Wreszcie ktoś poszedł po rozum do głowy, żeby aresztować panią Mosley - czytamy w jednym z typowych. - Zwykli ludzie mają już powyżej uszu tej pobłażliwości dla bogatych. Dlaczego karmi się brytyjskim jedzeniem zdrajców takich jak Mosley, Mitford i Redesdale?”

W Izbie Gmin nieustannie dyskutowano o etycznej stronie uwięzienia bez procesu, a przebijająca z tych debat niepewność znajdowała odzwierciedlenie na łamach prasy. „Sir Oswald Mosley i jego faszystowscy zwolennicy powinni stanąć przed sądem - stwierdzał liberalny „News Chronicle”. - Jeśli zostaną uznani za winnych, brytyjska opinia publiczna zniesie karę, jaką wymierzy im państwo. Jeśli są niewinni, należy ich uwolnić”. Ale tak się nie miało stać - jeszcze nie wtedy ani przez bardzo długi czas.
  

Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną