Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Fragment książki "Dwie poważne damy"

 
Paulowi, Matce i Helvetii

  
  
Ojciec Christiny Goering był amerykańskim fabrykantem niemieckiego pochodzenia, a jej matka nowojorską damą ze znakomitej rodziny. Christina spędziła pierwszą połowę życia w bardzo pięknym domu (niespełna godzinę drogi od miasta), który odziedziczyła po matce. Jako dziecko wychowywała się w tym domu ze swoją siostrą Sophie.

Mała Goering w ogóle nie cieszyła się sympatią innych dzieci. Nigdy z tego powodu szczególnie nie cierpiała, już w bardzo wczesnym wieku prowadząc aktywne życie wewnętrzne, które do tego stopnia udaremniało obserwację otaczającego ją świata, że nie ulegała żadnym modnym fanaberiom i w wieku dziesięciu lat, zdaniem innych dziewczynek, była staroświecka. Już wtedy miała wypisany na twarzy ów fanatyzm niektórych ludzi, którzy widzą siebie w roli przywódców, chociaż nigdy nie zyskali szacunku nawet jednej ludzkiej istoty.

Christina okropnie przeżywała idee, jakie nigdy nie przyszłyby do głowy jej koleżankom, biorąc też za oczywistość swoją szkolną pozycję społeczną, która dla każdego innego dziecka byłaby nie do wytrzymania. Niekiedy ta czy inna koleżanka miłosiernie próbowała spędzić z nią trochę czasu, jednak Christina nie poczuwała się do żadnej wdzięczności i za każdym razem robiła wszystko, aby nawrócić nową przyjaciółkę na kult czegokolwiek bądź, w co akurat zdarzyło jej się wierzyć.

Natomiast jej siostra Sophie była w szkole przedmiotem powszechnego podziwu. Przejawiała wybitny talent do pisania wierszy i cały swój wolny czas spędzała z młodszą o dwa lata, małą i cichą dziewczynką o imieniu Mary.

W wieku trzynastu lat Christina miała bardzo rude włosy (kiedy dorosła, były niemal równie rude) i pulchne, różowe policzki, a jej nos zdradzał ślady wysokiego pochodzenia.

Tamtego roku Sophie prawie każdego dnia przyprowadzała Mary na lunch, a po jedzeniu brała koleżankę na spacer do lasu, przygotowawszy zawczasu dwa koszyki, żeby przynosić w nich kwiaty. Na uczestnictwo w tych spacerach Christina nie miała pozwolenia Sophie.

– Sama musisz sobie znaleźć jakieś własne zajęcie – mówiła Sophie. Lecz Christinie trudno było pomyśleć o jakimkolwiek własnym zajęciu, które sprawiało jej przyjemność. Miała nawyk przechodzenia licznych kryzysów wewnętrznych – zasadniczo religijnej natury – i wolała urządzać różne gry i zabawy towarzyskie. Jej gry i zabawy towarzyskie zawsze były bardzo moralne i częstokroć uwzględniały Pana Boga. Poza Christiną nikt ich jednak nie lubił, toteż wielką część dnia musiała spędzać sama. Raz czy dwa razy na własną rękę spróbowała pójść do lasu, naśladując Sophie i Mary, ale w obawie, iż wróci z niewystarczającą ilością kwiatów na piękny bukiet, obarczyła się tyloma koszykami, że jej spacer bardziej przypominał mordęgę niż przyjemność.

Christina zawsze pragnęła mieć Mary wyłącznie dla siebie któregoś popołudnia. Pewnego bardzo słonecznego popołudnia Sophie udała się do pokoju na lekcję pianina, Mary zaś została przed domem i siedziała na trawniku. Z niewielkiej odległości zauważyła ją Christina i z gorączkowo bijącym sercem wbiegła do domu, gdzie zdjęła pantofle i pończochy, zostawiając na sobie jedynie krótką, białą halkę. Nie robiła jednak zbyt przyjemnego wrażenia, gdyż była ciężka jak kloc i miała całkiem grube nogi. (Nikt nie potrafiłby przewidzieć, że kiedyś będzie z niej taka wysoka i elegancka dama). Wybiegła na trawnik i kazała Mary patrzeć na jej taniec.

  
– Oczu teraz ze mnie nie spuszczaj – powiedziała. – To będzie taniec ku czci słońca. Później pokażę, że wolałabym mieć Boga i nie mieć słońca, niż mieć słońce i nie mieć Boga. Zrozumiałaś?

– Tak – odpowiedziała Mary. – Czy zatańczysz już teraz?

– Tak, właśnie w tym miejscu przed tobą. – I w jednej chwili zaczęła tańczyć. Tańczyła beznadziejnie, wszystkie jej ruchy były ni w pięć, ni w dziewięć. Gdy Sophie wyszła z domu, Christina biegała do przodu i do tyłu ze złożonymi do modlitwy dłońmi.

– Co to ma być? – Sophie zapytała Mary.

– To jest chyba taniec ku czci słońca – odpowiedziała Mary. – Kazała mi tutaj siedzieć i oglądać.

  
 Sophie podeszła do Christiny, która w tym momencie kręciła się w kółko, niemrawo wywijając rękami.

  
– Wydra! – powiedziała Sophie i raptownie pchnęła Christinę na trawnik.

  
Później przez dłuższy czas Christina trzymała się z dala od Sophie, a tym samym od Mary. Lecz nadarzyła się jeszcze jedna okazja bycia z Mary, gdy pewnego ranka Sophie straszliwie rozbolał ząb i guwernantka musiała natychmiast odwieźć dziewczynkę do dentysty. Nic o tym nie wiedząc, Mary przyszła po południu, pewna, że zastanie Sophie w domu. Christina siedziała w baszcie, gdzie panienki często się spotykały, i dostrzegła Mary na chodniku pod domem.

  
 – Mary – wrzasnęła – przyjdź tu do mnie na górę. – Gdy Mary dotarła na szczyt, Christina spytała, czy nie miałaby ochoty na jedną bardzo fajną grę. – To jest taka gra, która się nazywa „Wszystkie grzechy ci wybaczam” – mówiła Christina. – Będziesz musiała zdjąć sukienkę.

 – Będzie śmiesznie?

 – W to się nie gra dla zabawy. W to się gra, bo jest taka konieczność.

 – Dobrze – powiedziała Mary – bawmy się. – Ściągnęła sukienkę i Christina zarzuciła na jej głowę stary wór z konopnego płótna. Potem wycięła dwie dziury, żeby Mary mogła przez nie patrzeć, a sznurek zawiązała wokół talii.

 – Teraz chodź – powiedziała Christina – i twoje grzechy będą odpuszczone. Cały czas powtarzaj: „Niech mi Pan wybaczy moje grzechy”.

Pędem ruszyła w dół po schodach z Mary, a potem przez trawnik w stronę lasu. Jeszcze nie była pewna, co ma zamiar zrobić, ale odczuwała wielkie podniecenie. Dotarły do strugi, która płynęła skrajem lasu. Brzegi strugi były rozmokłe i błotniste.

– Podejdź do wody – rzekła Christina. – Sądzę, że w taki sposób zmyjemy twoje grzechy. Będziesz musiała stanąć w błocie.

– Tuż przy błocie?

– W samym błocie. Czy twój grzech napełnia goryczą twoje usta? Musi.

– Tak – z wahaniem odpowiedziała Mary.

– Więc pragniesz być czysta i niewinna jak kwiat, tak czy nie?

Mary milczała.

– Jeśli nie położysz się w błocie i nie pozwolisz, żebym cię wysmarowała, a potem umyła w strumieniu, będziesz potępiona raz na zawsze. Chcesz być potępiona na zawsze? W tym momencie musisz zdecydować.

Mary stała w swoim czarnym kapturze bez słowa. Christina przewróciła ją na ziemię i zaczęła smarować worek błotem.

Zimne błoto – powiedziała Mary.

Ogień w piekle gorący – odparła Christina. – Pozwól mi skończyć, to nie pójdziesz do piekła.

– Ale się pospiesz.

Christina była niezwykle ożywiona. Jej oczy błyszczały. Kładła coraz więcej błota na Mary, aż w końcu powiedziała:

– Jesteś już gotowa na oczyszczenie w strumieniu.

– Och, proszę, tylko nie woda. Nienawidzę wchodzić do wody. Tak się boję wody.

– Zapomnij o lękach. Bóg na ciebie patrzy, a jeszcze się nad tobą nie zmiłował.

Dźwignęła Mary z ziemi i wniosła do strugi. Zapomniała zdjąć pantofle i pończochy, jej sukienka pokryta była błotem. Zanurzyła ciało Mary w wodzie, a Mary patrzyła na nią przez dziury w konopnym worku. Nie przyszło jej do głowy, żeby walczyć.

– Wystarczą trzy minuty – powiedziała Christina. – Teraz zmówię za ciebie mały pacierz.

– Och, nie – prosiła Mary.

– Ależ tak – odparła Christina, unosząc oczy ku niebu.

– Panie Przenajdroższy – mówiła – spraw, aby ta dziewczynka Mary była czysta niczym Jezus, Twój Syn. Obmyj ją z grzechu tak, jak ta woda w tej chwili zmywa błoto. Czarny konopny wór jest świadectwem, że dziewczynka ma się za grzesznicę.


  
– Przestań – szepnęła Mary. – On ciebie usłyszy, nawet jeśli mówisz tylko do siebie. Strasznie krzyczysz.

– Myślę, że minęły trzy minuty – powiedziała Christina. – Dobrze, kochanie, możesz już teraz wstać.

– Biegnijmy do domu – powiedziała Mary – bo zamarznę na śmierć.

Pobiegły do domu i tylnymi schodami wdrapały się na wieżę. W basztowym pokoiku było gorąco, ponieważ wszystkie okna zostały zamknięte. Nagle Christina poczuła się bardzo źle.

– Idź – powiedziała – idź do wanny i się wyszoruj. Ja sobie porysuję. – Była głęboko przejęta. – Już po wszystkim – mówiła do siebie. – Zabawa skończona. Powiem, żeby sobie poszła, kiedy się wysuszy. Dam jej jakieś kredki w prezencie.

Mary wróciła, owinięta w ręcznik. Jeszcze drżała, jej mokre włosy były zupełnie proste. Twarz wydawała się mniejsza niż zwykle.

Christina odwróciła wzrok. – Zabawa skończona – powiedziała – to było tylko parę minut... trzeba cię wysuszyć... a ja wychodzę. – I wyszła z pokoju, zostawiając w nim Mary, która mocniej owinęła ręcznik wokół ramion.

Będąc kobietą dorosłą, panna Goering nie cieszyła się większą sympatią otoczenia niż w dzieciństwie. Mieszkała w rodzinnym domu pod Nowym Jorkiem, w towarzystwie panny Gamelon.

Przed trzema miesiącami panna Goering siedziała w salonie, patrząc na bezlistne drzewa za oknem, kiedy służąca oznajmiła przyjście gościa.

– Czy to mężczyzna, czy kobieta? – zapytała panna Goering.

– Kobieta.

– Wprowadź ją natychmiast – rzekła panna Goering.

Służąca po chwili wróciła z gościem i panna Goering wstała z miejsca. – Witam panią – powiedziała. – Nie sądzę, abym kiedykolwiek widziała panią na oczy, ale proszę usiąść.

Kobieta była niska i krępa, całkiem niedawno mogła przekroczyć czterdziestkę. Miała na sobie ciemne, niemodne ubranie, a jej twarz, z wyjątkiem dużych szarych oczu, niemal w każdej sytuacji można by przeoczyć.

– Jestem cioteczną siostrą pani guwernantki – mówiła do panny Goering – która mieszkała z panią przez wiele lat. Czy pani ją pamięta?

– Pamiętam – odpowiedziała panna Goering.

– Ja zaś nazywam się Lucie Gamelon. Siostra bez przerwy mówiła o pani i o pani siostrzyczce Sophie. Od lat zamierzałam złożyć pani wizytę, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Jednak tak to już w życiu jest, jak wiadomo.

Panna Gamelon poczerwieniała. Jeszcze nie było jej dane uwolnić się od palta i kapelusza.

– Ma pani piękny dom – rzekła. – Z pewnością pani o tym wie i bardzo sobie go ceni.

Tymczasem panna Goering poczuła przypływ ciekawości w związku z panną Gamelon. – Czym się pani trudni w swoim życiu? – zapytała.

– Obawiam się, że prawie niczym. Całe życie przepisywałam na maszynie utwory sławnych autorów, jednak wygląda na to, że pisarze nie mają już wzięcia, albo też sami zaczęli sobie przepisywać.

Panna Goering była pogrążona w myślach i nie odezwała się słowem.

Panna Gamelon rozglądała się bezradnie.

– Czy większość czasu spędza pani tutaj, czy też przeważnie pani podróżuje? – niespodziewanie zagadnęła pannę Goering.

– Nigdy nie myślałam o podróżowaniu – odparła panna Goering. – Podróże nie są mi potrzebne.

– Pochodząc z rodziny, z której pani pochodzi – powiedziała panna Gamelon –przypuszczam, że urodziła się pani z wszechstronną wiedzą o wszystkim. Pani nie musiała podróżować. Ja miałam możliwość podróżowania dwa lub trzy razy z moimi autorami. Proponowali mi pokrycie wszystkich kosztów, jak również całą pensję, jednak nigdy nigdzie nie pojechałam, z wyjątkiem jednego razu, ale do Kanady.

– Pani nie lubi podróżować – rzekła panna Goering, wpatrując się w pannę Gamelon.

– Podróżowanie mi nie służy. Spróbowałam ten jeden raz i ciągle miałam problemy z żołądkiem oraz nerwobóle głowy. To mi wystarczyło. Otrzymałam ostrzeżenie.

– Doskonale panią rozumiem – powiedziała panna Goering.

– Zawsze uważam – ciągnęła panna Gamelon – że otrzymujemy ostrzeżenie. Niektórzy ludzie są głusi na takie ostrzeżenia. I wówczas znajdują się w konflikcie. Przypuszczam, że nie można być do czegoś stworzonym, jeśli to coś wywołuje dziwne lub nerwowe stany.

– Niech pani mówi dalej – powiedziała panna Goering.

– Wiem, na przykład, że nie zostałam stworzona do latania. W moich snach zawsze rozbijam się o ziemię. Istnieje spora liczba rzeczy, których nigdy nie zrobię, nawet gdyby ktoś miał o mnie myśleć: uparta jak osioł. Na przykład, nigdy nie wyprawię się za jakąś większą wodę. Mogłabym mieć wszystko, czego pragnę, gdybym tylko udała się do Anglii przez ocean, a jednak nigdy tego nie uczynię.

– Dobrze – rzekła panna Goering – napijemy się herbaty i zjemy jakieś kanapki.

Panna Gamelon jadła zachłannie i chwaliła dobre jedzenie w domu panny Goering.

– Lubię dobre rzeczy – powiedziała – a teraz w zasadzie nie jadam przysmaków. Jadałam, kiedy pracowałam dla pisarzy.

Kiedy skończyły herbatę, panna Gamelon pożegnała pannę Goering.

– To był bardzo miły, wspólnie spędzony czas – mówiła. – Chętnie zostałabym dłużej, ale obiecałam siostrzenicy, że dziś wieczór posiedzę przy jej dzieciach. Ona weźmie udział w pewnym balu.

– Musi być pani bardzo przygnębiona – powiedziała panna Goering.

– To prawda – odparła panna Gamelon.

– Proszę znowu wkrótce mnie odwiedzić – rzekła panna Goering.

Następnego dnia po południu służąca oznajmiła, że panna Goering będzie miała gościa. – To jest ta sama pani, która była wczoraj – dodała.

– Proszę, proszę – pomyślała panna Goering – wyśmienicie.

– No i jak się pani dzisiaj czuje? – pytała panna Gamelon, wchodząc do pokoju. Mówiła bardzo swobodnie, najwyraźniej nie widząc nic dziwnego w tym, że tak szybko przybywa po raz drugi. – Myślałam o pani przez całą ubiegłą noc – powiedziała. – To takie niesamowite. Siostra często opowiadała, jaką dziwną dziewczynką pani była. Sądzę jednak, że z dziwnymi ludźmi można się prędzej zaprzyjaźnić. Albo też w ogóle nie można się z nimi zaprzyjaźnić: jedno z dwojga. Wielu moich literatów to byli straszni dziwacy. Dzięki temu odniosłam pewną korzyść towarzyską, która nie jest udziałem większości ludzi. Wiem również to i owo o autentycznych Bóg-im-świadkiem maniakach, jak ich sobie nazywam.
    

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną