Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Fragment książki "Kto to jest ten Jan Olik?"

 
Klubowe życie toczyło się, jak widać, własnym trybem, miało swój wewnętrzny rytm i zasady, stanowiło jakby wewnętrzne ciało ogólnego ciała przełomu wieków i ustroju. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że było to ciało równoległe i niezależne. Ciało obronno-ochronne, można rzec.

A my oto tutaj weszliśmy w to klubowe wewnętrzne życie z marszu, pominęliśmy drobiazgowy opis kształtowania się początków. Co więcej, wyszliśmy z założenia, że życie poetyckie nie ma ani początku, ani końca – jest boskie, jest po prostu boskie.

A jeśli chodzi o Jana Olika, to też raczej zostawiliśmy go bez początków, mamy tylko odrobinę jego początków – mamy na myśli jego początki jako takie, poetyckie początki oczywiście, ogólne – od czasu do czasu nawiążemy do nich, ale klubowe jego początki to jak najbardziej są jego początkami – początkami w czymś, co nie ma początku ani końca, co jest boskie, co jest po prostu boskie. No cóż, tak czasem bywa, że w czymś, co nie ma początku ani końca zaistnieje nagle czyjś początek i... nie, nie będziemy się rozwlekać, do rzeczy.

Co dwa tygodnie odbywały się w klubie warsztaty poetyckie. Pisać uczył Mariusz Dariusz Janusz Cynadryk-Nadryk. Pisać, znaczy ślizgać się i pływać. Opowiadał, jak sam nauczył się pi, znaczy ślizgać się i pływać. I: było jeszcze coś. Temat. Trzeba było znaleźć swój. Temat. Najlepiej jeden i tylko jeden. I ciągnąć od początków pisania, śli, pły, do końca życia. Do samej śmierci. Czytał swoje wiersze, zawsze podczas nauk tych, ten Mariusz Dariusz, Cynadryk. Miał temat swój. Czytał wciąż wiersze o makreli z zanieczyszczonych mórz. I przerywał czytanie, zawsze przerywał, patrząc w dal, zawsze patrzył w dal, w dal to znaczy na ściankę z gipsu odgradzającą salę od toalety, wspominał początki swego pi, znaczy śli i pły, zawsze wspominał, chwytał się różnych tematów.

– Tak, proszę państwa, chwytałem się różnych tematów, aż poczułem, że jestem autorem jednego tematu, makreli z zanieczyszczonych mórz.

I znowu czytał swoje wiersze, zawsze znowu czytał, wiersze o makreli z zanieczyszczonych mórz, i znowu przerywał, zawsze znowu przerywał, i łzawił nagle, zawsze się załzawił nagle, i chusteczką ocierał łzy, i lśniły mu jego oczy pięknie, jakby je kto podważał leciutko srebrnymi łyżeczkami... I to już był epilog czytania, już więcej nie czytał, choć usiłował. Dalej dzielił się tylko tajemnicami warsztatowymi, ostatnią swoją piękną łzę chowając nagłym ruchem wraz z chusteczką do kieszeni...

(W tym momencie – momencie epilogowego łzawienia i lśnienia, i usiłowań kontynuacji czytania – jego oczy kierowały się ponownie na ściankę z gipsu, odgradzającą salę od toalety, ścianka była oklejona czymś intensywnie niebieskim, chyba wodoodporną tapetą, gruzłowatą – gruzłowaną srebrem, i w oczywisty sposób wspomagała doznawanie jego oczu jako podważanych leciutko srebrnymi łyżeczkami. Leciutko, bo srebrne gruzły ścianki dawały efekt falistych smukłych promieniowań, wędrujących ku sali i ściąganych przez mokre oczy Cynadryka. A momentami zdawało się, że te jego mokre oczy są tym samym, czym są dwie opływowe grudki niebieskiego cukru pocętkowanego srebrem).

Jak się nauczył pi, znaczy śli i pły...? No przecież! Warsztat, warsztat, warsztat, strzyżenie-golenie, strzyżenie-golenie. Czego? Żywiołu, żywiołu. Żywiołu! Dój! Nie przedój! Zawsze, zawsze, o każdej godzinie, wszędzie, w polu, na ulicy, w domu, krowę oną, krowę poezji nad sobą masz. Masz nad sobą krowę poezji. Ramiona trysków ukróć. Gól. Strzyż.

– Proszę państwa, sporo o tym mówiliśmy, nie będę się powtarzał. Dój. Nie przedój. Gól, strzyż. I naucz się wreszcie, proszę się nauczyć, pływać, ślizgać się. Inaczej grozi wam, państwu, popadnięcie w stan nawiedzenia.

A lepsza jest bełkotliwość ukrócona niż wybałuszona.

A poezją jest, poezją w stanie czystym, bełkotliwość niezdojona. I tak dalej, każdy rozumie, nie? No.

Nie. Jan Olik początkowo nie rozumiał. Krowa. Dój. Strzyż. Pły. Śli. Trzeba się było jednak gdzieś przylepić. Bo. Bo tak. Było tak. Przylepić, kręcić się, kręcić, kręcić. Wkupić się w łaski.

Poszeptywanie, poszeptywanie. Poszeptywano aż daleko za klubem, że taki jeden wkupił się w łaski takiego drugiego poprzez umywanie podłóg jego. Od razu mógł wydrukować wiersze aż trzy. Musiał aż w łaski, bo doił, ale nie strzygł. I nic tu było po obfitych pseudonimach, po „idejachfiks”. A łaski były bardzo, oj bardzo nieprzystępne, i bardzo ustawione, ukółkowane bardzo wysoko.

Przylepić. Bo. Bo tak. Jest tak. I będzie. Musisz. I koniec. Inaczej kopa w de.

Po prostu: pojedynczy poeta jest jak pojedyncze źdźbło trawy na gruncie przeznaczonym dla trawy, a więc trawą nie jest. Nie jest traktowany jak trawa, czyli w tym przypadku jak poeta.

Po prostu: chodziło o więź z poprzednim ustrojem, o to, aby ciągnąć dalej, co już się raz ustaliło jako tradycja, o kontynuację przylgnięcia jako zasady istnienia – napomknęliśmy o tym we wstępie.

Podczas nauk dawanych przez Mariusza Dariusza Janusza Cynadryka-Nadryka bardzo niespokojnie zachowywał się poeta Orion ...ski, Jan Olik nie mógł zapamiętać tej bardzo długiej i bardzo skomplikowanej godności, inni też nie mogli, jakiś Szczepszczeszczykowski czy jakoś tak, otóż zachowywał się bardzo niespokojnie w tym sensie, że wwiercał się w swoje krzesełko (miał swoje stałe krzesełko), a następnie – będąc już w krzesełko wwierconym i obróconym tyłem do wszystkich – wywiercał z krzesełka, rozdrabniał, oparcie, rozdrabniał je na szczebelki, wreszcie wykrzykiwał te same zawsze słowa, to jest zawsze tymi samymi słowami wkrzykiwał się w mowę Mariusza Dariusza Janusza Cynadryka-Nadryka – wstając i żywo gestykulując szczebelkami, i obracając się do wszystkich dwoma ćwierćprzodami (raz w lewo, raz w prawo, przy czym jego sweter, pomarszczony, to znaczy porowkowany jak śruba, zdawał się go samodzielnie wkręcać w ścianę z widzów i natychmiast wykręcać z tej ściany):

– Proszę państwa, słuchajcie, to straszne, straszne, bo popatrzmy, mamy co, tylko N.N., mamy tylko N.N.! Tylko on jeden u nas dogania literaturę światową, poezję! Proszę, tylko N.N. wspaniale operuje tematyką wsi i seksu, cudownie łączy rozrodczość Matki Polki z cudowną rozrodczością polskiego krajobrazu! Słuchajcie, słuchajcie, co mówię! No! Ten N.N. nasz to po prostu cudowny poeta, poczytajcie sobie, gorąco polecam, naprawdę warto. Tylko on jeden dogania literaturę światową, penetrując sielszczyznę własną, naszą, podnosząc sielszczyznę własną, naszą, do rangi uniwersum! Jego wiersze są po prostu ślicznie nagie, perfekcyjnie odwirowane z wszelkich przedpotopowych wyszukanych metafor. Nie ma tu śladów tak zwanej poezji w poezji, i to jest to! Bo, proszę państwa, bo po co poeta ma wciąż się plątać w zwałach metafor, w welonach, w tonach metafor! Grzęznąć w hałdach metafor! Dusić się pod wysypiskiem metafor! Poezja to jest prostota, prosty bolec, a nie jakieś rozwichrzone siano. Proszę państwa, od niego się uczmy. O, a jeszcze co! Nasz genialny N.N. bezbłędnie opanował technikę pisania z „i tylko” i „byłbym”. O, to jest to! I jest w tym wszystkim niezwykła antyaborcyjność każdej frazy, a to trudne przy tak skromnej formie bez metafor. Jest to wystrzyżona obfitość, rzekłbym. I jest to zarazem rugowanie neoprzypadłości proaborcyjnych z metafizyki, a więc forsowanie neotradycyjności – to jeszcze rzekłbym.

Orion ...ski siadał (wypadał śrubą ze ściany widzów), rozdrobnione krzesełko na powrót mozolnie odrozdrabniał, scalał, wtykał szczebelki, a Mariusz Dariusz Janusz Cynadryk-Nadryk przekrzykiwał echo mowy jego swymi wierszami o makreli z zanieczyszczonych mórz. I łzawiły oczy jego pięknie.

Zawsze się to powtarzało. Ten dialog. I te szczebelki. I te łzy. (I to wypadanie śrubą ze ściany widzów).

A gdzie tak naprawdę przebywał ten genialny N.N., którego tak stale chwalił Orion ...ski, trudno było ustalić. Tak! Trudno było to ustalić.

Czy jest on na sali, czy poza? Jan Olik poszukiwał go oczami, nosem, intuicją, nic z tego. Inni też poszukiwali. Podobnymi sposobami. I też nic.

Jan Olik domyślał się, że to sprawka pseudonimu N.N. Taki pseudonim działa jak czapka niewidka. Skrywa, a jednocześnie ponad tłum wynosi. Genialny pseudonim.

Genialny facet w ogóle.
  

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną