Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Fragment książki "Ukradziony sen"

 
W gabinecie śledczego stołecznej prokuratury Konstantina Michajłowicza Olszańskiego Nastia znalazła się po raz pierwszy. Znali się od dawna, ale widywali się tylko na Pietrowce, gdzie Olszański bywał częstym gościem. Był mądrym człowiekiem i doświadczonym śledczym, profesjonalnym, rzetelnym i odważnym, jednak Nastia jakoś nie mogła go polubić. Wielokrotnie próbowała przeanalizować swe uczucia, ale nie udało się jej zgłębić przyczyn tej niechęci. Co więcej, wiedziała, że wiele osób odnosi się do niego równie nieżyczliwie, chociaż cenią jego profesjonalizm i wysokie kwalifikacje.

Z wyglądu Konstantin Michajłowicz robił wrażenie fajtłapy i nieudacznika: niepewne spojrzenie, wymięta marynarka, na krawacie zawsze jakaś plama niewiadomego pochodzenia, buty przeważnie niewyczyszczone, okulary w koszmarnych, niemodnych oprawkach. Prócz tego Olszański odznaczał się niezwykle żywą mimiką i tym, że nie zawsze kontroluje wyraz twarzy, zwłaszcza kiedy coś pisze. Postronny obserwator z trudem powstrzymywał się od śmiechu, widząc te nieprawdopodobne grymasy i wysunięty koniuszek języka. Na domiar wszystkiego śledczy potrafił być ostry i nieuprzejmy, co prawda, niezbyt często i, co dziwne, na ogół w rozmowach z technikami. Miał bzika na punkcie kryminalistyki, czytał wszystkie nowości z tej dziedziny, nawet rozprawy naukowe i materiały z różnych specjalistycznych konferencji, a w czasie oględzin miejsca przestępstwa stał nad technikami jak kat nad dobrą duszą, stawiając im jakieś niewyobrażalne wymagania i zadając zupełnie nieoczekiwane pytania.

Gabinet Olszańskiego stanowił wierne odbicie właściciela: na polerowanym blacie stolika krążki po gorących szklankach, na biurku okropny bałagan, plastikowy abażur stojącej lampy pod wiekową warstwą kurzu z zielonego stał się mętnie szary. Jednym słowem, gabinet nie przypadł Nasti do gustu.

Śledczy przywitał ją życzliwie, ale natychmiast zapytał o Łarcewa. Władimir Łarcew i Michaił Docenko przez pierwsze dziewięć dni, od 3 do 11 listopada, wykonywali jego polecenia w sprawie zabójstwa Wiktorii Jeriominej i Konstantin Michajłowicz spodziewał się zobaczyć któregoś z nich. W wydziale Gordiejewa wiedziano, że Olszański szczególnie ceni Łarcewa za umiejętność prowadzenia przesłuchań, że często powierza mu przesłuchania świadków i podejrzanych i zawsze podkreśla, że Wołodia osiąga w tej pracy lepsze wyniki niż on sam.

– Łarcew jest na razie zajęty – wymijająco odparła Nastia. – Dostał inne zadanie. Sprawę Jeriominej przejęłam ja.

Trzeba oddać Olszańskiemu sprawiedliwość, że jeśli nawet był rozczarowany, nie okazał tego. Wyjął z sejfu akta i posadził Nastię przy stoliku.

– Czytaj sobie cichutko. Muszę dokończyć akt oskarżenia. Za czterdzieści minut mam tu konfrontację, więc będę musiał cię wyprosić. Postaraj się zdążyć.

Okazało się, że dokumentów nie jest zbyt wiele. Wnioski biegłego patologa: przyczyna śmierci – uduszenie w wyniku zadzierzgnięcia, najprawdopodobniej ręcznikiem (włókienka tkaniny znaleziono na ostrych krawędziach kolczyka w kształcie kwiatka o pięciu płatkach). Na ciele denatki stwierdzono liczne podbiegnięcia krwawe w okolicach pleców i klatki piersiowej, powstałe od uderzeń grubym sznurem albo rzemieniem. Czas powstania sińców – od dwóch dni (najwcześniej) do dwóch godzin (najpóźniej) przed śmiercią.

Z protokołu przesłuchania szefa Jeriominej, generalnego dyrektora firmy, wynikało, ze Wika sporo piła, ale do pracy przychodziła regularnie. Oczywiście, czasem zachowywała się dziwnie, jak każda pijąca kobieta. Potrafiła na przykład wyjechać na kilka dni ze świeżo poznanym mężczyzną. Ale Jeriomina w takich wypadkach nigdy nie zapominała zwolnić się u szefa, przy czym bez żenady, otwarcie mówiła, po co jej tych parę wolnych dni. W ostatnich czasach bardzo się zmieniła, stała się skryta, nieprzewidywalna, często odpowiadała bez sensu, długo siedziała zapatrzona w jeden punkt, niekiedy nawet nie słysząc, że się do niej mówi. Wyglądała na poważnie chorą.

Protokół przesłuchania Borysa Kartaszowa, kochanka Jeriominej: Jestem całkowicie przekonany, że Wiktoria była chora. Jakiś miesiąc temu dostała obsesji, że ktoś oddziałuje na nią przez radio i kradnie jej sny. Namawiałem ją, żeby poszła do psychiatry, ale kategorycznie odmówiła. Wówczas sam się zwróciłem do znajomego lekarza i ten wyraził przekonanie, że Wika ma ostrą psychozę i że należy ją niezwłocznie hospitalizować. Ale Wika mnie nie posłuchała. Czasami zachowywała się okropnie lekkomyślnie, nawiązywała jakieś przypadkowe znajomości, zadawała się z podejrzanymi typami, zwłaszcza w okresach pijackich ciągów. Zdarzało się nawet, że znikała na kilka dni z kolejnym kochankiem. Wyjechałem z Moskwy w delegację 18 października, wróciłem 26 i zacząłem szukać Wiki, bojąc się, że w tym chorobliwym stanie mogło się jej przydarzyć nieszczęście. Nic mi nie wiadomo o tym, że zamierzała dokądś wyjechać. Żadnych wiadomości od niej nie otrzymałem.

Protokół przesłuchania Olgi Kołobowej, przyjaciółki Jeriominej: Znam Wikę całe życie, wychowywałyśmy się razem w domu dziecka. Naturalnie, Borysa Kartaszowa też znam. Jakiś miesiąc temu Borys powiedział mi, że Wika jest chora, że ma obsesję, że ktoś za pomocą radia kradnie jej sny. Borys prosił, żebym porozmawiała z Wiką i namówiła ją na pójście do lekarza. Wika kategorycznie odmówiła, powiedziała, że czuje się całkowicie zdrowa. Kiedy ją spytałam, czy to prawda, co mówiła Borysowi, że ktoś kradnie jej sny, potwierdziła, że to prawda. Ostatni raz rozmawiałam z Wiką wieczorem 22 października, koło jedenastej, dzwoniłam do niej do domu. Umówiłyśmy się na niedzielę. Więcej Jeriominej nie widziałam i nie rozmawiałam z nią.

Protokół z przesłuchania doktora nauk medycznych Maslennikowa, psychiatry, z którym konsultował się Kartaszow: Jakieś dwa, trzy tygodnie temu, w połowie października, zwrócił się do mnie Borys Kartaszow w sprawie swojej znajomej, u której zaobserwował pewną obsesję. Na podstawie podanych objawów stwierdziłem, że młoda kobieta znajduje się o włos od poważnej choroby i że konieczna jest natychmiastowa hospitalizacja. Opisana jednostka chorobowa nosi nazwę zespołu Kandinskiego-Clerambaulta. Chorzy w stanie ostrej psychozy mogą być bardzo niebezpieczni, ponieważ słyszą „głosy” i te „głosy” mogą im kazać zrobić wszystko, z zabiciem przypadkowego przechodnia włącznie. Równie dobrze tacy chorzy łatwo mogą paść ofiarą przestępstwa, ponieważ nie potrafią ocenić sytuacji, zwłaszcza jeżeli w takiej chwili „głos” im coś „doradzi”.

Poinformowałem Kartaszowa, że jego znajomej nie można umieścić w szpitalu bez jej zgody dopóty, dopóki zaburzenia psychiki nie doprowadzą do wyraźnych zaburzeń zachowania i dziewczyna nie trafi na milicję. Kartaszow powiedział mi, że ona nie zgadza się nawet na zwykłą wizytę u specjalisty i uważa się za zupełnie zdrową. Niestety, w takich wypadkach nic się nie da zrobić, przymusowa hospitalizacja możliwa jest, jak już mówiłem, tylko wtedy, gdy chory swoim zachowaniem zwróci na siebie uwagę milicji.

Jeszcze kilka protokołów z zeznaniami pracowników firmy, zatrudniającej Jeriominą, oraz znajomych zamordowanej i jej przyjaciela Kartaszowa. Nic nowego w tych protokołach Nastia nie zauważyła. Znalazła natomiast kartkę ze spisem miejsc i adresów, gdzie Wiktoria miała zwyczaj popijać. Do kartki podpięto sześć notatek stwierdzających, że w wymienionych miejscach w okresie od 23 października do 1 listopada nikt Jeriominej nie widział. Dwa adresy pozostały niesprawdzone.

Nastia zamknęła teczkę i popatrzyła na Olszańskiego. Śledczy szybko pisał coś na maszynie, odwrócony do Nasti plecami i zgarbiony na niewygodnym krześle.

– Konstantinie Michajłowiczu! – odezwała się.

Odwrócił się gwałtownie, zawadzając łokciem o wysoką stertę papierów na biurku. Dokumenty rozleciały się na wszystkie strony, niektóre spadły na podłogę. Olszański jednak zupełnie się tym nie przejął.

– Tak? – powiedział spokojnie, jakby się nic nie stało, zdjął okulary i zaczął z całej siły trzeć palcami powieki.

– Mam trzy pytania. Jedno dotyczące sprawy i dwa prywatne.

– Zacznij od prywatnych – dobrodusznie zaproponował śledczy, po ptasiemu przechylając głowę na bok i ściskając palcami nasadę nosa. Jak wszyscy krótkowidze, bez okularów wyglądał na zagubionego i bezradnego. Coś się nieuchwytnie zmieniło i Nastia nagle spostrzegła, że Olszański ma niezwykle piękną twarz i ogromne oczy o długich, dziewczęcych rzęsach. Grube szkła okularów sprawiały, że oczy wydawały się malutkie, a wielokrotnie reperowane oprawki ze śladami sklejania szpeciły śledczego, zmieniając go nie do poznania.

– Wystarcza panu pańska pensja?

– Zależy na co – Olszański wzruszył ramionami. – Na to, żeby nie zdechnąć pod płotem, całkowicie, nawet z naddatkiem. Ale na to, żeby się dobrze czuć, nie wystarcza.

– Co dla pana znaczy „dobrze się czuć“? – drążyła Nastia.

– Dla mnie osobiście? Wiesz co, Kamieńska, nie bądź bezczelna! Ja ci zacznę odpowiadać, a ty mi wleziesz z kaloszami w duszę. Będę musiał gadać o swoich gustach, zamiłowaniach, hobby, o kłopotach rodzinnych i jeszcze Bóg wie o czym. Z jakiej racji? Myślisz, że kto ty dla mnie jesteś – brat, swat, najlepszy przyjaciel? Dawaj drugie pytanie.

Śledczy zachowywał się zdecydowanie po chamsku, ale przy tym uśmiechał się wesoło, błyskając oślepiającymi zębami, i zupełnie nie było wiadomo, czy jest zły, czy żartuje.

– Jest pan niezadowolony, że zamiast Łarcewa sprawę Jeriominej prowadzę ja?

Uśmiech Olszańskiego stał się jeszcze szerszy, ale odpowiedź padła po dłuższej chwili.

– Lubię pracować z Wołodią, jest świetnym specjalistą, mistrzem w swoim fachu. I w ogóle mam dla niego mnóstwo sympatii. Zawsze się cieszę, i jako śledczy, i jako człowiek, kiedy mam okazję z nim obcować. A co się tyczy ciebie, Anastazjo, to nigdy dotąd z tobą nie współpracowałem i prawie cię nie znam. Gordiejew bardzo cię chwali, ale dla mnie to są puste słowa. Zwykłem sam wyrabiać sobie zdanie o człowieku. Jesteś zadowolona z mojej odpowiedzi?

– Szczerze mówiąc, nie. Ale tak czy owak innej odpowiedzi nie otrzymam, prawda?

– Prawda.

– No to teraz trzecie pytanie: gdzie jest biznesmen, który odwiózł Jeriominą z bankietu do domu w piątek 22 października?
  

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną