Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

O człowieku, który się filmom kłaniał

Recenzja książki: Steve Erickson, "Zeroville"

O człowieku, który się filmom kłaniał.

W dniu niesławnego rajdu gangu Mansona na jedną z hollywoodzkich rezydencji do Los Angeles przyjeżdża Vikar - ekskomunikowany student architektury ze wschodu Stanów, którego pracą dyplomową była makieta kościoła bez drzwi i którego ogoloną głowę zdobią, nieodmiennie wzbudzające sensację wytatuowane podobizny Elisabeth Taylor i Montgomery'ego Clifta z filmu „Miejsce pod słońcem". Atmosfera gorącego lata 1969 roku - ostatniego, pełnego narkotyków, wolnej miłości i politycznego napięcia w kraju oddechu jednej z najburzliwszych amerykańskich dekad - nie jest do końca dla Vikara zrozumiała, ale Los Angeles jest też jednym miastem, w którym czuje się on na miejscu. Vikar jest bowiem cine-autystyczny - swą znajomością światowego kina wprowadza w zakłopotanie nawet największych fanatyków filmu. Poszukujący wymykającego mu się bezustannie objawienia i klucza do nawiedzających go snów, Vikar rozpoczyna swoją wędrówkę przez dziwną krainę, jaką jest nie tylko Hollywood, ale i Stany Zjednoczone ostatnich dekad XX wieku.

"Zeroville" to wydana pod koniec 2007 roku ósma już powieść Steve'a Ericksona (którego nie należy mylić z kanadyjskim pisarzem fantasy Stevenem Eriksonem - również godnym polecenia) - jednego z najbardziej enigmatycznych żyjących amerykańskich pisarzy. Od czasów debiutanckiej "Dni pomiędzy stacjami", wydanej w 1985 a namaszczonej przez samego Thomas Pynchona, Erickson konsekwentnie rozwijał swój wyjątkowy styl pisania wymykających się wszelkim kategoryzacjom - jego prozę klasyfikowano jako surrealizm, postmodernizm, realizm magiczny i kilka innych, z których to terminów każdy wydaje się opisywać jakiś jej aspekt, ale też żaden nie określa jej w całości. W Polsce ukazał się dotąd jedynie wspomniany debiut oraz druga powieść "Brzegi Rubikonu".

Elementem spinającym wszystkie powieści związanego przez całe swoje życie z Los Angeles pisarza jest zainteresowanie wizualnością - obrazami, filmami, zdjęciami, percepcją wzrokową. W jakimś sensie "Zeroville" jest ukoronowaniem tego zainteresowania - tekstem, w którym obsesyjna cinefilia jest normalnym spojrzeniem na rzeczywistość. Powieścią nie o kinie, a o Kinie. W "Zeroville" (sam tytuł powieści pochodzi z "Alphaville" Goddarda), która choć poszatkowana na krótkie, ponumerowane segmenty przywodzące na myśl filmowe kadry i ujęcia jest też jedną z łatwiejszych strukturalnie powieści Ericksona, filmy stanowią nie tylko fetysz Vikara, ale też punkt wyjściowy dla czytelniczych poszukiwań. Dziesiątki tytułów (z których niektóre - jak "Miejsce pod słońcem" - powracają, a inne są jedynie wspomniane, a nawet zidentyfikowane jedynie zarysem fabuły) wciągają w świat filmowych triviów, marginalnych gatunków kinowych i religijnych niemal egzegez filmowych scen, ale też znaczą szlak do serca tego, na czym zbudowano nie tylko Hollywood, ale coś większego co reprezentuje Fabryka Snów - przedziwnej i nigdy do końca nie wyjaśnionej chyba odmiany XX-wiecznego wojeryzmu.

Zapisane na celuloidzie obrazy to jednak nie wszystko - przez powieść przewijają się wielkie i mniejsze dramaty aktorów, scenarzystów i kamerzystów, duchy umierających w zapomnieniu reżyserów, budynki nasączone fragmentami nigdy nie zrealizowanych obrazów. Gdzieś w tle przewija się też Ameryka lat 60., 70. i 80., którą z powodu cine-autystycznego punktu widzenia Vikara bardziej dekodujemy niż oglądamy.

"Zeroville" to hołd złożony magii kina, ale też poruszająca historia człowieka, który się nie ludziom a filmom kłaniał. W historii Vicara Erickson jak nikt inny dotyka tych miejsc w duszy, które każą nam patrzeć na ekran - nawet jeśli ma on 12 cali i jest czarno biały.

Steve Erickson, Zeroville, Europa Editions 2007

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną