Gdy dzień smętny, szef nadęty, a pod sklepem straszą męty, gdy cię dopadnie odraza, weź zdębiałego pegaza. Oj, ciągnie, ciągnie człowieka do rymowania, jak się Barańczaka naczyta. Budzi się w człowieku taka pierwotna radość języka. Zbiór wierszy i zabaw literackich „Pegaz zdębiał” to sztuka oporządzania znielubionego poniedziałku, gaz rozweselający, hormon zadowolenia, czysta przyjemność. Do drugiego wydania „Pegaza” autor dołączył po raz pierwszy szerokie spektrum obleśników. Co to takiego obleśnik?
Popularna „gra półsłówek”, do której rozwiązania używa się przewrotki albo przestawki liter lub głosek. W trudniejszych przypadkach potrzebna jest kartka i ołówek. Rozwiązania Barańczakowych zagadek bywają naprawdę niegrzeczne, dlatego wszystkich obowiązuje podstawowa reguła tej gry – zakaz głośnego wypowiadania wersji finalnych. Chcą państwo przykładów, proszę bardzo: STOPUJĄCY FRASUNEK, GRAŁA BABKA W SALOPIE czy DOMKI W SŁUPSKU. Spróbujcie. Ktoś się obruszył z niesmakiem? Ależ – jak mówi Barańczak – nieprzyzwoitość i obsceniczność stanowią przeciwwagę dla rozchwiania reguł i nadmiaru możliwości. Że to niskie, niegodne, niepoważne? Humorystyczną twórczość poetów zwykło się traktować jako poezję drugiej kategorii. Ale proszę nie lekceważyć wierszyków. Czy taki na przykład Tuwim nie był najlepszy właśnie, kiedy spuszczał z tonu i projektował znakomite literackie gierki, dosadne, niekiedy nawet sprośne wiersze?
„Pegaz zdębiał” jest jak słownik Kopalińskiego – należy mieć go w domu. Ze względów pragmatycznych. Bo proszę sobie przypomnieć niemoc i zniechęcenie, kiedy z braku weny wysłaliście wakacyjną kartkę z banalnym „Słoneczne pozdrowienia z…”. Nie ma powodu się tak kompromitować, skoro na tę okazję podręcznik Barańczaka proponuje nam zestaw „turystychów”, powiedzmy: „Pozdrowienia z Hong-Kongu: Półleżąc na szezlongu/(Czerwonym w złote smoki)/I wpadając w amoki,/Z chińskich ziół ciągnę treści,/Ile organizm zmieści”.
Stanisław Barańczak, Pegaz zdębiał, Prószyński i S-ka, Warszawa 2008, s. 202
- Kup książkę w merlin.pl