W tomie „Niepiosenki” jest dużo życia. „Dni jeden po drugim, jak cukierki” – pisze Mariusz Grzebalski. Gdzieś panna młoda po weselu, czteroosobowa rodzina za ścianą, pies ciągnie dziewczynę. Tylko to legendarne życie dotyczy innych ludzi, toczy się obok, bohater tych wierszy patrzy na wszystko z zewnątrz: „Ich świat jest daleki i obcy – tyle da się o tym powiedzieć”. Mówi o sobie kukła, jeden z tytułów wierszy to „Zombi”. Intensywność przeżycia, jeśli się zdarza, niesie poczucie winy. „Po wyjściu poczułem się, jakby ktoś napluł mi w twarz”. On pozostaje pusty, morze przepływa przez niego, bo nie ma wnętrza. „Jestem cieniem,/opowiadam historie”.
Tyle, że woli milczeć niż mówić. „Chciałoby się powiedzieć/ale się milczy, patrząc nieco cynicznie”. Nie znajdziemy tu bynajmniej autoanalizy czy zapisu stanu człowieka po przejściach, tylko dziennik oka, które chłodno obserwuje rzeczywistość. W tym tomie króluje negacja: począwszy od tytułu „Niepiosenki”, który można rozumieć jako wiersze pozbawione, oczyszczone z poezji. Debiut Mariusza Grzebalskiego z 1994 r. nosił tytuł „Negatyw”, ale to najnowsza książka jest właśnie negatywem życia, też negatywem samej poezji, która tutaj nie ma siły, wypiera ją materia życia, a właściwie braku życia. Grzebalski stał się minimalistą, niezwykle oszczędnym w środki wyrazu. To są wiersze wycofane, tak jak ich bohater, ale przy tym niezwykle piękne, nasycone tym nieosiągalnym życiem, które tylko się obserwuje. Niewiara w poezję u Grzebalskiego służy słowom, które cały czas poruszają się na granicy milczenia. I trafiają w sedno życia.
Mariusz Grzebalski, Niepiosenki, Biuro Literackie, Wrocław 2009, s. 52