Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Fragmenty książek

Fragment książki „Wilki żyją poza prawem”

Wydawnictwo Czarne / mat. pr.
Nasza rozmówczyni z otoczenia Janukowycza twierdzi, że początkowo prezydent przyjeżdżał do pracy na dziewiątą.

Ogrody pałacu Buckingham, siedziby brytyjskiej rodziny królewskiej, mieszczą się na 16 hektarach. Watykan, najmniejsze państwo świata, zajmuje dokładnie 44 hektary. Ogród w Wilanowie, który założył król Jan III Sobieski, jest o cały hektar większy. Łazienki Królewskie, powstałe z inicjatywy Stanisława Augusta Poniatowskiego, zajmują 76 hektarów. Jednego hektara do setki brakuje Stawiszynowi w powiecie kaliskim, najmniejszemu pod względem powierzchni miastu w Polsce. Park otaczający pałac Schönbrunn, letnią rezydencję Habsburgów, ma 160 hektarów. Meżyhirja, w której mieszkał Wiktor Janukowycz, zajmowała 138 hektarów. Tyle co trzy Watykany, ale za to odrobinę mniej niż wiedeński Schlosspark.

Mniej nie znaczy jednak gorzej. Ani Schönbrunn, ani Watykan nie leżą przecież na wysokiej skarpie nad wodą. Meżyhirja tymczasem jest położona nad tak zwanym kijowskim morzem, sztucznym zbiornikiem na Dnieprze, tak dużym, że wiatr tworzy na nim fale niczym w Zatoce Puckiej. Skarpa, las, fontanny, sztuczne stawy z rakami, lądowisko dla helikopterów. Minizoo, pole golfowe, kort tenisowy, bania (rosyjska łaźnia parowa) klasy luks, a nad wodą wybiegi dla krów i owiec, centrum kynologiczne, wreszcie własna stacja benzynowa nieopodal wielkiego garażu.

 – Zaznałem w swoim życiu skrajnej biedy. Wiem, jak niedostatek poniża człowieka. Od wczesnego dzieciństwa marzyłem o bajkowej krainie, w której ludzie żyją bez biedy. Całe świadome życie próbowałem robić, co w mojej mocy, by zniszczyć to potworne zjawisko: nędzę – opowiadał Janukowycz w lipcu 2005 roku gazecie „Ukrajina i czas”.

Rzeczywistość ogranicza marzenia, więc Wiktor Fedorowycz zbudował swoją bajkową krainę na mniejszym, niż planował, obszarze. Zgodnie z rosyjskim powiedzeniem jesli nielzia, no oczeń choczetsia, to możno (jeśli nie wolno, ale bardzo się chce, to można). Albo swoim ulubionym, którego był zresztą autorem: „oczy się boją, a ręce robią”. Meżyhirja była bezpieczna, miała dobre drogi, kapała złotem. Reszta Ukrainy klepała biedę.

Prezydent miał oczywiście własne problemy. Serhij Łeszczenko cytuje w swojej książce list jednego z pracowników Meżyhirji do szefa KyjiwUniwersałSerwisu, firmy odpowiedzialnej za utrzymanie rezydencji:

Proszę zwrócić uwagę, że jelenie stale czynią szkody na bardzo wrażliwych odcinkach pola golfowego, zrywając znaczne fragmenty murawy i robiąc dziury w trawniku.

Z ulicy Bankowej, przy której mieści się administracja prezydenta, do rezydencji, w której prezydent spał, jest dwadzieścia pięć kilometrów. Bez korków da się tę odległość przejechać w pół godziny. Prezydent nie musiał się oczywiście nimi martwić. Gdy rano jechał do pracy, a wieczorem wracał na kolację, ulice były zamykane. Kijowskich kierowców trafiał szlag, gdy po raz kolejny musieli stać w sznureczku, żeby przepuścić prezydencką limuzynę. Kolumna rządowa robi na Ukrainie znacznie więcej szumu niż podobne kolumny w Polsce. Z grupą dziennikarzy załapaliśmy się na przejazd w takiej kolumnie, gdy do Kijowa pojechał marszałek Senatu Bogdan Borusewicz. W dzielnicy rządowej na każdym skrzyżowaniu stał milicjant, który blokował dla nas ruch. Trudno było nie dostrzec irytacji na twarzach innych kierowców.

Nasza rozmówczyni z otoczenia Janukowycza twierdzi, że początkowo prezydent przyjeżdżał do pracy na dziewiątą, czyli przeprawiał się przez miasto w środku porannego szczytu. A korki w Kijowie potrafią dopiec – to zdecydowanie bardziej zatłoczone miasto niż Warszawa.

 – Ostatecznie, żeby nie denerwować ludzi, Janukowycz zdecydował się przyjeżdżać do pracy nieco później, po godzinach szczytu. Wracając z Bankowej, również starał się omijać korki, wyjeżdżał albo przed nimi, albo już po nich. Żeby mógł pracować poza biurem, dwa oddzielne gabinety wyposażono mu także w Meżyhirji – mówi nasze źródło.

 – Z tym opuszczaniem Bankowej przed czasem nie chodziło wcale o korki. Prezydent tworzył wrażenie niezwykle zajętego, ale w rzeczywistości się nie przepracowywał. Notatki jego ochrony pokazują, że bywały dni, które w całości spędzał na masażach i innych zabiegach upiększających. Zabieg kosmetyczny o czternastej był normą – komentowała Tetiana Pekłun z ruchu Uczciwie, rozliczającego polityków z ich przedwyborczych obietnic, podczas konferencji Mezhyhirya Fest w czerwcu 2014 roku.

To zresztą tylko jedna z półprawd dotyczących dojazdów na Bankową. Z jednej strony prezydent mógł dowolnie naginać godziny pracy. Z drugiej jednak zdecydował się na bardziej systemowe rozwiązanie. Już w 2010 roku na szesnastu kilometrach trasy wiodącej do Meżyhirji państwowy Awtodor położył supermocny asfalt, częściowo na specjalnym, przeznaczonym wyłącznie dla prezydenta pasie. Spółka, na której czele stał wówczas późniejszy deputowany Partii Regionów Wołodymyr Demiszkan, absolwent – jakżeby inaczej – politechniki w Doniecku, wydała na ten remont 50 milionów hrywien (wówczas wartych 20 milionów złotych). Dla porównania, na remonty potrzaskanych kijowskich ulic przez cały 2010 rok wydano 69 milionów hrywien (28 milionów złotych).

Gdy już jednak prezydent wrócił do rezydencji, mógł się czuć w pełni bezpieczny. Teren był otoczony dwiema liniami obrony. Pierwszy, metalowy, ukoronowany drutem kolczastym parkan ma ponad sześć metrów wysokości i otacza cały obszar prezydenckiego królestwa. Ochrona tej części księstwa była dodatkowo wyposażona w termowizory. Z kolei teren właściwej rezydencji jest otoczony trzymetrowym płotem z pozłacanymi detalami.

Między parkanem a płotem ciągnie się asfaltowa szosa, wyposażona nawet w znaki drogowe, którą non stop patrolowała ochrona. Było komu patrolować; całą rezydencję ochraniało na stałe sześciuset pięćdziesięciu funkcjonariuszy najróżniejszych służb – Zarządu Ochrony Państwowej, ale także Berkutu, wojsk wewnętrznych, a nawet prywatnej firmy ochroniarskiej Dellit. Szef państwa był bezpieczny również od strony powietrza. W niedalekim Wyszogrodzie armia postawiła baterię artylerii przeciwlotniczej.

Ochrona posługiwała się specjalnym kodem. Szef Służby Bezpieczeństwa Ukrainy Ołeksandr Jakymenko nosił w meżyhirskim slangu pseudonim „Jakut”, jego zastępca Ihor Kalinin był „Kretem”, wicepremier Serhij Arbuzow – „Rybką”, minister spraw wewnętrznych Witalij Zacharczenko – „Znachorem”, kierująca resortem sprawiedliwości Ołena Łukasz – „Dziąsłem”, a lider Batkiwszczyny (Ojczyzny) Arsenij Jaceniuk – „Sąsiadem Młodszym”.

Z formalnego punktu widzenia do Wiktora Fedorowycza na obszarze Meżyhirji, w czasach sowieckich rezydencji Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Ukrainy, należała jedynie jedna, mająca 1,77 hektara działka, kupiona w 2010 roku. Osiem lat wcześniej, gdy Janukowycz jako premier się tu wprowadził, stary budynek o powierzchni 325 metrów kwadratowych z 3 hektarami najbliższego otoczenia został wynajęty donieckiej fundacji Widrodżennia Ukrajiny.

Pomarańczowi po zwycięstwie w rewolucji próbowali odzyskać majątek na drodze sądowej, ale gdy Wiktor Fedorowycz został premierem po raz drugi, musiałby się sądzić sam ze sobą. Najłatwiejszym wyjściem było więc wycofanie pozwu. Z serca Janukowycza spadł ogromny ciężar. Tamte czasy wspomina Ołeh Rybaczuk, szef sekretariatu prezydenta Juszczenki:

 – Janukowycz ciągle do mnie przychodził, mówił o Meżyhirji, skarżył się, że Tymoszenko chce mu ją odebrać. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego przychodzi z tym do mnie, skoro ja zajmuję się polityką, a za kwestie własnościowe odpowiada Iwan Tarasiuk. Jesienią 2005 roku pojechałem do Moskwy na rozmowy o gazie. Spotkałem się z prezydentem Rosji. Władimir Putin pyta mnie w pewnej chwili: „A co słychać u Janukowycza?”. „Eee, o ziemię mnie ciągle pyta” – odpowiadam. Putin w śmiech. „Nie uwierzysz. Ostatnio był u mnie. Rozmawialiśmy godzinę, z czego trzy kwadranse prosił, żebym mu załatwił jakąś ziemię pod Moskwą”. Putin go nie szanował i tego nie ukrywał. Zapytałem go, po co w takim razie popierał Janukowycza w 2004 roku. Odpowiedział: „A wiesz, Kuczma mnie prosił”.

W lipcu 2007 roku – co szczegółowo opisał Serhij Łeszczenko z „Ukrajinśkiej prawdy” – gabinet Janukowycza przekazał Meżyhirję na własność państwowej spółce Nadra Ukrajiny, na której czele stał późniejszy minister energetyki Eduard Stawycki. 25 września Nadra otrzymuje stosowny akt od władz lokalnych wsi Nowi Petriwci i jeszcze tego samego dnia z doniecką firmą Medinwesttrejd wymienia Meżyhirję na dwa zabytkowe budynki w centrum Kijowa.

Następnego dnia Nadra oddaje pozyskane gmachy w zarząd kancelarii prezydenta Wiktora Juszczenki, tymczasem Janukowycz prowadzi ostatnie posiedzenie rządu przed przedterminowymi wyborami, po których do władzy dojdzie ekipa Julii Tymoszenko. Cała operacja – przy całkiem zrozumiałym milczeniu ówczesnego prezydenta – została więc przeprowadzona w ostatniej chwili. Janukowycz odwdzięczył się później Juszczence, pozwalając mu zachować zajmowaną przez niego rezydencję w Konczy-Zaspie, luksusowej dzielnicy Kijowa.

Tajemniczy Medinwesttrejd wkrótce potem z kolei przekazuje Meżyhirję spółce Tantalit. Do jej założycieli należy doniecczanin Pawło Łytowczenko, późniejszy prawnik Simji, oraz zarejestrowana w Austrii spółka Euro East Beteiligungs, założona w imieniu anonimowego klienta przez wiedeński Euro Invest Bank. Do ostatniej zmiany właściciela Tantalitu doszło we wrześniu 2013 roku, gdy deputowany Partii Regionów Serhij Klujew, brat Andrija, wykupił ją wraz z Meżyhirją za 146 milionów hrywien (58 milionów złotych). Mimo że do tego czasu w rozbudowę rezydencji zainwestowano ponad miliard dolarów. Bracia Klujewowie byli nie tylko politycznymi, ale i biznesowymi partnerami Janukowycza.

W 2009 roku dziennikarzowi Mustafie Najjemowi udało się zapytać ekspremiera Janukowycza o prywatyzację Meżyhirji w emitowanym na żywo programie „Szuster Live”.

 – „Ukrajinśka prawda” opublikowała rezultaty śledztwa dziennikarskiego ponad miesiąc temu. Pan nijak na to nie zareagował. Jeśli nie jest pan gotów, by otwarcie powiedzieć: „Tak, Meżyhirja jest moja”, jest mnóstwo dziennikarzy, którzy są gotowi do pana przyjechać i zobaczyć, co pan buduje, za ile, jakie tam jest terytorium… Był pan przecież premierem! Skoro jest pan taki otwarty, niech pan powie, gdzie pan mieszka, niech pan to pokaże dziennikarzom.

 – Odpowiem bardzo krótko. Nie pamiętam, jak się nazywa ta piosenka po ukraińsku… „Sam piję, sam się bawię, sam sobie ścielę i sam się kładę”. Mój przyjaciel Mustafa opowiedział, jak kreatywnie oni do mnie podchodzą. Sami wszystko piszą, sami wszystko wymyślają, przeprowadzają śledztwa i bardzo ładnie o nich opowiadają. Dobrze, panie Najjem. Ja rozumiem, że nie jest pan moim przyjacielem. A jeśli nie przyjacielem, to nieprzyjacielem. Ale ja mam do pana dobry stosunek.

 – Niech pan odpowie wprost na moje pytanie.

 – Biorąc pod uwagę, że jest pan takim wielkim wielbicielem prawdy, niech pan pójdzie do prokuratora generalnego i zada mu to pytanie. Oni zebrali wszystkie dokumenty i mają prawo określić, co jest prawdą, a co nieprawdą. Ja nie zamierzam się przed panem tłumaczyć.

Do drugiej wymiany zdań między Najjemem i wówczas już prezydentem Janukowyczem doszło dwa lata później podczas konferencji prasowej.

 – Rozumiem, że nie ma sensu pytać pana o Meżyhirję, więc zadam inne pytanie. Dużo pan dziś mówił o złej sytuacji gospodarczej państwa, że ludzie nie czują poprawy poziomu życia i że w budżecie nie ma pieniędzy ani dla czarnobylców, ani dla afgańców. A w tym czasie codziennie widzimy, jak poprawia się pana poziom życia. Widzimy, jak pan wynajmuje śmigłowiec za milion dolarów od firmy, którą kontroluje pana syn. Widzimy rozbudowę Meżyhirji. Niech pan powie, w czym tkwi sekret pana sukcesu. Dlaczego w państwie wszystko źle, a u pana dobrze.

 – Powiem panu, że to, co pan tak widowiskowo rozwija, mało mnie interesuje. I powiem dlaczego. Dlatego, że mam bardzo mało czasu na przyjemności. Bardzo mało. Na przykład wczoraj przyjechałem do domu około trzeciej w nocy, a dziś wstałem o szóstej rano. Dlatego nie wiem, o jakim słodkim życiu pan mówi. Ciągle analizuje pan temat mojej rodziny… Chcę panu powiedzieć, że ja panu nie zazdroszczę (śmiech). My się nawzajem dobrze znamy i rozumiemy. A reszty niech się pan domyśli – odpowiedział prezydent, co wielu dziennikarzy potraktowało jak groźbę.

Tantalit płacił za dzierżawę Meżyhirji śmieszne 82 kopiejki (wówczas 30 groszy) rocznie za metr kwadratowy. Aby wieś Nowi Petriwci nie była stratna, prezydent zatrudnił dwoje krewnych sołtysa Rodiona Stareńkego w charakterze kierowcy i zarządcy floty samochodowej. Stareńky odwdzięczał się milczeniem, a gdy trzeba było – wydawaniem zakazów manifestacji przed bramą Meżyhirji.

Co Janukowycz zaoszczędził na najmie, mógł wydać na wyposażenie kompleksu. I wydał. Dziennikarze pracujący przy projekcie YanukovychLeaks, czyli na dokumentach odnalezionych w Meżyhirji po ucieczce prezydenta, podliczyli, że tylko na wyposażenie Chonki poszły 2 miliardy hrywien (680 milionów złotych po kursie z chwili opuszczenia Kijowa). Chonka to pięciopiętrowy drewniany budynek, nazwany tak od fińskiej firmy Honkarakenne, która go zbudowała. Ten „domek klubowy” otoczony systemem kaskad i stawów miał 4394 metry kwadratowe powierzchni mieszkalnej. Każdy pokój (a także łazienka i jacuzzi) był wyposażony w nowoczesny telewizor. Największy odbiornik miał osiemdziesięciocalową przekątną.

Na piątym piętrze była nawet prywatna cerkiew. Wszystko w złocie i marmurach. Zbudowanie świątyni w prywatnej przecież posiadłości, której postronne oczy nie oglądają, świadczy o religijności Janukowycza. Była to jednak religijność specyficzna.

 – On nie był religijny, on był skrajnie zabobonny. W cerkwi szukał nie tylko potwierdzenia słuszności własnych decyzji, ale i przepowiedni na przyszłość. Słyszeliście pewnie, że mnisi z Athos jeszcze w 2010 roku przepowiedzieli mu, że w 2014 roku umrze gwałtowną śmiercią? Wiem to z bardzo dobrego źródła – zapewniał nas Andrij Bułharow, publicysta portalu News24UA, prywatnie dobry znajomy wielu prawosławnych hierarchów Ukrainy.

Początkowo puściliśmy te słowa mimo uszu. Później zaczęliśmy sprawdzać fakty. Ta historia zaczęła się 14 kwietnia 2010 roku, cztery dni po katastrofie smoleńskiej, w której zginął Lech Kaczyński i dziewięćdziesięciu pięciu innych pasażerów polskiego tupolewa. Janukowycz wracał akurat z roboczej wizyty w Stanach Zjednoczonych wiekowym, dwudziestodziewięcioletnim iljuszynem. W Waszyngtonie zrobił dobre wrażenie, więc miał powody do zadowolenia, zwłaszcza z powodu opinii opublikowanej na łamach „Washington Post”.

„Wiktor Janukowycz okazał się w poniedziałek niespodziewaną gwiazdą wśród czterech tuzinów przywódców, których prezydent Obama zgromadził w Waszyngtonie z okazji szczytu na temat bezpieczeństwa jądrowego” – pisał komentator gazety Jackson Diehl.

 – Gwiazda to przesada… Ale dobre i to, że dziennikarze nie przekręcają faktów, właściwie rozumiejąc sens naszych inicjatyw – miał skomentować prezydent, przynajmniej według jego biografa Wołodymyra Czerednyczenki.

Prezydencki ił-62, którego w czerwcu 2010 roku zastąpił nowy airbus A320, wpadł nad Atlantykiem w potężne turbulencje. Pasażerowie na kolanach wracali na swoje miejsca, gdy maszyna szybko traciła wysokość. Na pokładzie zgasło światło. Wybuchła panika.

Pilotowi oczywiście udało się opanować sytuację, ale zdarzenie kosztowało Janukowycza sporo nerwów. Na tyle dużo, że już półtora miesiąca później, przy okazji wizyty w Grecji, prezydent udał się z pielgrzymką na górę Athos, święte miejsce wyznawców prawosławia. To tam od mnichów z rosyjskiego monasteru świętego Pantelejmona miał usłyszeć wróżbę, o której opowiedział nam Bułharow.

Można by powiedzieć, że to kolejny przykład przepowiedni wygłoszonej post factum, po ucieczce prezydenta z Kijowa. Można by – gdyby nie to, że została ona opublikowana znacznie wcześniej, gdy nikt się jeszcze nie spodziewał sosnowej rewolucji. Jako pierwsza w 2012 roku przepowiednię opisała Sonia Koszkina, redaktor naczelna portalu LB.ua.

 – Ta jego pobożność bardziej przypominała pogaństwo. Naj­bliższe otoczenie Janukowycza cały czas dyskutowało o tej wróżbie. Temat stale się pojawiał w rozmowach toczonych w administracji prezydenta – twierdzi Koszkina.

 – Janukowycz wszędzie widział znaki. Niepokoiły go takie incydenty, jak zamykające się przed nim drzwi podczas prezydenckiej inauguracji czy wieniec, który silny podmuch wiatru zdmuchnął mu na głowę, gdy w maju 2010 roku wspólnie z prezydentem Dmitrijem Miedwiediewem składali kwiaty pod pomnikiem nieznanego żołnierza. Dlatego nie szczędził grosza na Cerkiew. Uważał, że im więcej złota sypnie hierarchom, tym większe chody będzie miał w niebie – dodaje Andrij Bułharow.

Złota sypnięto sporo, widać to choćby w Swiatohirśku w obwodzie donieckim, który odwiedziliśmy w sierpniu 2014 roku. Tamtejszy zespół monasterów należy do najważniejszych centrów pielgrzymkowych prawosławia. Odnowione, bogato wyposażone wnętrza, przyzwoita infrastruktura komunikacyjna i ciekawa baza turystyczna w dolinie rzeki Doniec jaskrawo kontrastują z fatalnymi drogami lokalnymi i zapuszczonymi gospodarstwami w okolicach pobliskiego Słowiańska. Monaster jako jeden z trzech na Ukrainie ma status ławry, najwyższy w klasztornej hierarchii. Status ten otrzymał dzięki wstawiennictwu Janukowycza w 2004 roku.

Uczynienie ze Swiatohirśka ławry miało zapewnić przyszłemu prezydentowi świetlaną przyszłość. Tak przynajmniej obiecywał Janukowyczowi zwierzchnik monasteru, zmarły w 2002 roku schiarchimandryta Zozym (świeckie nazwisko: Iwan Sokur). Wiktor Fedorowycz w poszukiwaniu duchowego pocieszenia odwiedzał nie tylko mnichów z Athos. Zozym w 1997 roku udzielił nawet cerkiewnego ślubu Ludmyle i Wiktorowi Janukowyczom. Poza nim szczególną czcią prezydent darzył także zmarłego w 2012 roku odeskiego schiarchimandrytę Jonasza (Wołodymyr Ihnatenko).

Od sceny z Zozymem zaczyna się polityczna hagiografia Janukowycza pióra Wołodymyra Czerednyczenki:

 –  Wiktorze Fedorowyczu, jeśli przeanalizuje pan swoje dotychczasowe życie, przypomni pan sobie niemało przypadków, gdy pomoc przychodziła jakby znikąd. A to pańska matula troszczyła się o pana w niebiosach i za jej modlitwą pomagał panu Bóg; ale tylko wtedy, gdy był pan uczciwy wobec ludzi i postępował zgodnie z sumieniem – miał oświadczyć Zozym.

Jeszcze jeden fragment z Czerednyczenki:

Miesiąc przed śmiercią starzec Zozym po raz pierwszy sam zadzwonił do Janukowycza i poprosił, by ten do niego przyjechał.

 –  Niebawem mnie zabraknie…

 –  Co ojciec mówi? – zareagował emocjonalnie Wiktor Fedorowycz i ugryzł się w język. Przypomniał sobie, z kim rozmawia.

 –  Ano tak – spokojnie powiedział Zozym – przyszedł mój czas. A panu powinienem powiedzieć, co następuje: i na pana przyszedł czas. Zasiądzie pan w stołecznym grodzie na wysokim urzędzie premiera, a potem i prezydenta całej Ukrainy. Zbliża się trudny czas dla pana i dla kraju, ale powinien pan bez obaw, z wiarą w duszy, iść naprzód. Myśleć o korzyściach płynących z pana decyzji i postępowania dla całego narodu ukraińskiego.

I tego właśnie oczekiwał Janukowycz po duchownych: dobrych, a nie złych wróżb. Takich, w których zostaje prezydentem, a nie takich, w których ginie tragicznie. Według dziennikarza magazynu „Nowoje wriemia” Maksyma Butczenki Janukowycz zrobił się szczególnie przesądny po pomarańczowej rewolucji, w której dopatrywał się kary za grzechy. Częstotliwość odwiedzin monasterów i kolejnych starców znacznie wówczas wzrosła. Określenie „starzec” w prawosławiu nie dotyczy jedynie wieku. Starzec z racji bogatego doświadczenia i mądrości życiowej jest duchowym przewodnikiem wiernych.

 – To był typ bandycko-mistyczny. On nie tyle wierzył w Boga, ile wierzył, że w niego wierzy. Wierzył, że się modli. Prokurator generalny Wiktor Pszonka też sobie zbudował cerkiew w swoim urzędzie, a o szóstej rano chadzał się modlić do Ławry Peczerskiej – mówi deputowany Serhij Paszynski.

Andrij Bułharow tymczasem przekonuje, że aby zapewnić sobie przychylność niebios, Simja szykowała na miejsce zwierzchnika Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego (UCP PM) metropolitę boryspolskiego Antoniego (Iwan Pakanycz). Nad operacją – według Soni Koszkiny – miał czuwać smotriaszczij nad Cerkwią Wadym Nowynski, deputowany Partii Regionów. Biskup Antoni w maju 2012 roku został kanclerzem UCP PM, de facto drugą osobą w Kościele. Tymczasem człowiek numer jeden, metropolita Włodzimierz (Wiktor Sabodan) był ciężko chory. Zmarł 5 lipca 2014 roku.

Metropolita Antoni często pojawiał się za plecami Janukowycza, także podczas opisywanej pielgrzymki na Athos. Wiedząc o słabości prezydenta, również inni hierarchowie robili, co mogli, by wkraść się w łaski „Cara” czy „wujka Fedii”, jak bywał nazywany prezydent wśród najbliższych współpracowników. Swoisty rekord pobił metropolita czarnobylsko-wyszogrodzki Paweł (Petro Łebid), namiestnik Ławry Peczerskiej w Kijowie. W styczniu 2014 roku trwały już protesty na Majdanie, gdy władyka zapewniał swojego prezydenta:

 – Niesie pan dzisiaj ciężki krzyż i Cerkiew jest dziś z panem aż do końca, podobnie jak Szymon Cyrenejczyk pomagał Chrystusowi nieść krzyż na Golgotę.

 – Duchowość prezydenta wyglądała jak w starym dowcipie. Podjeżdża „nowy Ruski” bentleyem pod kapliczkę, wrzuca w ofierze studolarówkę i odjeżdża z piskiem opon, by po stu metrach uderzyć w latarnię. Za nim pod kapliczką zatrzymuje się aston martin. „Daj spokój, nie warto. Ta kaplica nie działa”, mówi jego właścicielowi kierowca rozbitego bentleya. Cerkiew była więc traktowana instrumentalnie. Podarowane złoto miało zmywać grzechy i zapewniać prezydentowi powodzenie. Cerkiew żyje z ofiar, a wokół biskupa Antoniego zawsze było mnóstwo pieniędzy – opowiada Bułharow.

*

Zbigniew Parafianowicz, Michał Potocki, Wilki żyją poza prawem. Jak Janukowycz przegrał Ukrainę, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015, s. 408.

Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną