Fragment książki „Strażnicy Rzeczypospolitej. Prezydenci Polski w latach 1989–2017”
Urząd prezydenta, wskrzeszony w 1989 r., był obcy systemowi komunistycznemu. Kojarzył się z odrodzoną w 1918 r. suwerenną, wolną i demokratyczną Rzeczpospolitą. Utrzymano go wprawdzie do 1952 r., ale wyłącznie w roli parawanu skrywającego system totalitarny.
Jednak w zbiorowej świadomości idea prezydentury trwała jako symbol polskiej niezależności i świadectwo dawnych, lepszych czasów. Stąd próby wskrzeszenia urzędu w momentach słabnięcia komunizmu. Pierwsza taka propozycja pojawiła się wraz z polityczną wiosną, jaką przyniosło usunięcie stalinowskiej ekipy w październiku 1956 r. Kolejną zrodził solidarnościowy festiwal wolności z lat 1980–81, dramatycznie zakończony wprowadzeniem stanu wojennego przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Twardy kurs zmroził i tę inicjatywę.
Pod koniec lat 80. powrócił do niej sam Jaruzelski, ale już w zupełnie odmiennych warunkach. System sypał się coraz bardziej i komuniści poszukiwali rozwiązania mającego przedłużyć ich rządy. Ratunku szukali w modernizacji przeprowadzonej wspólnie z dopuszczoną do legalnego działania Solidarnością. W ramach tej operacji Jaruzelski wypisał na swoim sztandarze restytuowanie prezydentury. Sam chciał objąć ten urząd i korzystając z jego rozległych kompetencji, dalej kontrolować państwo. W lutym–kwietniu 1989 r., podczas obrad Okrągłego Stołu, scenariusz zmian został uzgodniony z Solidarnością.
Zrujnował te plany nokautujący cios zadany komunizmowi przez Polaków w wyborach 4 czerwca 1989 r. Huragan wolności wywrócił stary system. Zdobyty został także najsolidniejszy jego bastion, jakim miała być prezydentura. Jaruzelski objął wprawdzie to stanowisko i próbował hamować demontaż komunizmu, ale szybko zrozumiał, że warunkiem ocalenia jest płynięcie z nurtem przemian. Przetrwał dzięki temu przez kilkanaście miesięcy, aż w końcu wzbierająca fala solidarnościowej rewolucji zmiotła i jego.